Wykonanie
Nietypowy, bo zakazany. Co jest takiego w tej zupie, że jeść jej nie mogłam? Absolutnie nic, w tej konkretnie nie ma ani jednego składnika, który szkodziłby w jakikolwiek sposób, chyba, że ktoś jest alergikiem na któryś ze składników, poza tym można jeść do woli. Ale nie o zupę tu chodzi a o smak... Zacznę od początku. A początki są takie, że moja mama jest
absolutną przeciwniczką sztucznych produktów, półproduktów i wogóle wszelkich nienaturalnych wytworów cywilizacji, jeśli chodzi o żywność. Od lat ma swój ogródek warzywny, uprawia, przetwarza, gotuje na świeżych a po sezonie zbiera i pieczołowicie zabezpiecza przed zimą. Taka była moja dieta jako dziecka i taka też jest teraz, bo swoją ideologię mama wpoiła i mi (i dzięki jej za to).O ile w domu miała całkowitą kontrolę nad tym, co
jadłam (bo sama gotowała), o tyle poza nim już mniejszą. A ja poza domem bywałam często, bo duch ze mnie niespokojny. Byłam członkiem PTTKu, harcerką pokorną i nie jeden wyjazd się zaliczyło. Na takich wyjazdach, gdzie średnia wieku lat 13ście, trudno o mądre gotowanie. O ile jeszcze na obozach były kucharki lub kucharze, o tyle na biwakach gotowaliśmy sobie sami. Jedni lepiej inni gorzej, nie mniej jednak w tym wieku łączyła nas jedna rzecz: średnia świadomość tego, co jemy. No bo i jak można nazwać zjadanie
malin prosto z krzaka? Upiaszczonych truskawek?
Marchewki prosto z ziemi? Jak wcinanie
chleba z
masłem w samym środku lasu, kiedy kolki leciały na głowę i w te nasze kanapki właśnie? Jak gotowanie
herbaty na... jeziorance? No właśnie... Ale nie tylko to, co rosło dookoła się jadło. Czasem jadło się zupę. Zupę z
torebki.
Magia przełomu lat 80tych i 90tych. Proszek,
woda i danie gotowe.
Winiary sprzed niemalże 20 lat smakowała obłędnie. Zwłaszcza, jak się ją jadło jeszcze gorącą, w metalowej menażce, łyżką, którą na szybko wyciągało się z plecaka, zaraz po tarzaniu się w błocie po lesie. Ach... co za smak!Ta zupa, która tak bardzo mi smakowała była dla mnie nieosiągalna. Mama gotowała
pieczarkową zupełnie inaczej i smak też był inny. Dopiero teraz, zupełnie niedawno i przypadkiem, zaczynając robić sos, zmieniłam zdanie i do uduszonych
pieczarek z
cebulą na patelni dodałam
bulion i wkruszyłam
makaron spaghetti. Trochę przypraw i oto jest, ten smak... Zamknęłam oczy i znów byłam przez krótką chwilę trzynastoletnią dziewczynką, w lesie na Mazurach, otoczona przyjaźnią i dobrą myślą swoich kolegów.
Składniki:10
pieczarek1 duża
cebula2 ząbki
czosnku600 ml
bulionu1/2 łyżki suszonej lub świeżej
natki pietruszkiszczypta
lubczyku2
marchewki1/2 średniej wielkości
korzenia pietruszki1/2 szkl
makaronu spaghetti (pokruszonego)3 ziarna
ziela angielskiego1
listek laurowysólpieprzkwaśna
śmietanaoliwaPrzygotowanie:
Pieczarki pokroić w niewielkie kawałki.
Cebulę posiekać,
marchew i
pietruszkę pokroić w plasterki (można
pietruszkę wrzucić całą, łatwiej ją wyjąć, jeśli domownicy nie przepadają za nią w zupie).Rozgrzać
oliwę, dodać
cebulę i smażyć aż się zeszkli. Dodać przeciśnięty
czosnek,
marchew i
pietruszkę. Dusić aż lekko zmiękną (ok 10 minut na niewielkim ogniu). Następnie wsypać
pieczarki i smażyć aż puszczą sok. Dodać
natkę pietruszki i
lubczyk. Przesmażyć chwilę i zalać
bulionem. Dodać ziele i
liść laurowy. Gotować ok 25 minut na małym ogniu. Następnie wsypać
makaron i gotować aż zmięknie.Podawać ze
śmietaną.Smacznego :)