Wykonanie
Dziś pierwszy listopada, dzień zadumy i wspomnień. Po wczorajszych hulankach wypada się nieco uspokoić, pomyśleć o tych, których z nami nie ma...W Danii to święto nie istnieje. Tutaj ludzie nie myślą o śmierci zbyt wiele, a swoich najbliższych, którzy odeszli, wspominają bez okazji. Mimo wszystko nie
mogę oprzeć się mojemu wychowaniu - te wszystkie lata, kiedy z Rodzicami odwiedzałyśmy cmentarze, zapalaliśmy znicze i staliśmy nad
grobami pełni zadumy...Tak naprawdę znaczenie tego dnia dotarło do mnie dopiero po śmierci ukochanego Dziadka. Wcześniej rozmawialiśmy o ludziach, których nie znałam lub nie pamiętałam. Śmierć była dla mnie swego rodzaju abstrakcją. Gdy dotknęła najbliższą mi osobę, zmieniłam pogląd na sprawę.Tak naprawdę o moim Dziadku myślę często. W trudnych chwilach zastanawiam się, co by mi poradził; w radosnych mam nadzieję, że byłby ze mnie dumny. Zawsze mnie wspierał, zawsze był ze mną i dla mnie. Tęsknię za nim okrutnie i w tej chwili, pisząc te słowa, mam łzy w oczach... Nie, nie chcę być ckliwa, i się nad sobą nie rozczulam. Po prostu wspominam...Dzisiaj chciałabym pokazać Wam
lody. Dlaczego? Bo kojarzą mi się właśnie z moim Dziadkiem i myślę, że by mu zasmakowały.
Pisałam już o tym, jak będąc małą dziewczynką suszyłam z Dziadkiem
pestki dyni, i ile miałam z tego radości. Dlatego
lody są
dyniowe, choć bez pestek.Dziadek często zabierał mnie do lodziarni mieszczącej się na parterze
budynku, w którym mieszkaliśmy. Najczęściej wybierałam te smerfowe, bajecznie niebieskie. Choć pierwszy raz zdecydowałam się na nie dopiero, gdy Dziadek solennie zapewnił, że nie są ze Smerfów zrobione. Pyszne były. Słodkie... Nie pamiętam już, czym dokładnie smakowały. Wiem, że już później takich nie
jadłam. Może to
magia miejsca, a może Dziadka...? I choć Babcia potrafiła go nieźle ofukać za kupowanie
lodów przed obiadem, nic sobie z tego nie robił, puszczał do mnie oko, i kiedy tylko zrobiłam proszącą minę, wychodziliśmy do parku, zahaczając o moje ulubione miejsce.Moje
lody nie są niebieskie, a smakują
cynamonem i
pomarańczą. Trochę
dynią. Mimo, że zimne, na przekór stereotypom, rozgrzewające. Kremowe i słodkie. Pyszne.A znalazłam je u Doroty .
Lody dyniowe z
pomarańcząSkładniki:(na l
lodów)400 ml
mleka500 ml
śmietany kremówki (38%)125 ml złotego
syropu110 g ciemnego
brązowego cukru70 g
białego cukru4
żółtka1 łyżeczka
cynamonu1/2 łyżeczki mielonego
imbiru1/2 łyżeczki
gałki muszkatołowej300 g puree z dyniskórka otarta z 1
pomarańczy2 łyżki
rumuŻółtka,
syrop i oba rodzaje
cukru utrzeć na puszystą masę. Dodać
cynamon,
imbir i gałkę, dokładnie zmiksować.
Mleko ze
śmietaną zagotować. Powoli wlać do masy jajecznej, miksując na najniższych obrotach. Przelać całość do garnka, podgrzewać na średnim ogniu, aż nieco zgęstnieje (nie gotować!). Zdjąć z palnika, dodać puree z dyni,
skórkę pomarańczową i
rum dobrze wymieszać. Ostudzić, a następnie schłodzić w lodówce.Schłodzoną mieszankę przelać do maszyny do
lodów.Przełożyć do pudełek do
lodów, zamrozić.Smacznego!
Też zapalaliście znicze na nieznanych grobach? Moi Rodzice zawsze kupowali jeden więcej, i chodząc po cmentarzu, szukaliśmy
grobu, o którym wszyscy zapomnieli. Zapalaliśmy na nim lampkę, żeby dusza wiedziała, że ktoś o niej pomyślał. Choć przez chwilę...