ßßß Cookit - przepis na Loch Callater

Loch Callater

nazwa

Składniki

Wykonanie

Ostatnio blogowe działania idą mi niezwykle opieszale, po prostu w żółwim tempie. W kolejce czekają zdjęcia do obróbki, dwie wyprawy do opisania, a jutro wybieramy się na kolejną eskapadę. W ostatnim czasie siedzenie przed komputerem w czterech ścianach, doprowadza mnie do szaleństwa, dlatego jeśli tylko pogoda bardzo nie przeszkadza, to staram się spędzać czas gdzieś na zewnątrz.
Mam tylko jedną rzecz, która przyciąga mnie do komputera.
Nie lubię seriali. Nie lubię seriali, bo jeśli są wciągające to nie da rady obejrzeć jednego godzinnego odcinka. Oglądasz drugi, piąty, dwunasty, a potem drugą serię… gorzej jeśli serii jest więcej niż dwie. Okazuje się, że masz godziny i dni wyjęte z życia. Nie uprane, nie uprasowane, nie ma kolacji, a ty siedzisz spocona po robocie, bo jeszcze następny odcinek tylko… No więc zaczęłam oglądać serial. Bo bardzo polecali go w radiowej Trójce, więc stwierdziłam, głupia ja, że obejrzę jeden odcinek i zobaczę czy taki warty polecenia… i tak jestem w drugiej serii, a są chyba cztery. Nie powiem Wam jaki to serial, żeby Was nie kusiło obejrzenie tylko jednego odcinka. Bo nie da się tylko jednego obejrzeć😛 Ale jeśli macie kupę wolnego czasu, z którym nie ma co zrobić – piszcie, wyślę Wam tytuł😉
Przechodzimy do sedna naszego dzisiejszego spotkania. Muszę się zabrać poważnie do roboty, bo w zanadrzu jeszcze mam Wam świetną wyprawę do opisania, a jestem generalnie w czarnej… w serialu😉
Pamiętacie moją listę „must do”? Wyprawa nad Loch Callater była jednym z punktów na tej liście. Wprawdzie wrzosy dopiero zaczynają kwitnąć i wzgórza nie przywitały nas pięknym fioletem, ale nie zmienia to faktu, że było pięknie.
Loch Callater znajduje się pośrodku niczego, jakieś 3km na południe od Braemar, ostatniej w tej okolicy miejscowości turystycznej. Jeśli wejdziecie sobie na mapy google, znajdziecie Braemar, poniżej Auchallater i na Old Military Road postawicie sobie tego żółtego chłopka-wędrowniczka, to zobaczycie jakie „pośrodku niczego” mam na myśli. Jedynym punktem, który znaczy początek szlaku jest stojąca przy drodze farma. Po przeciwnej stronie drogi mały parking i automat parkingowy – 2,50£. Widoki bezcenne.
Przekraczamy furtkę i idziemy ścieżką lekko pod górę. Słońce świeci, trochę wieje, ale już po kilku minutach spaceru robi się bardzo ciepło i przyjemnie. Otaczają nas piękne, porośnięte jedynie wrzosem wzgórza. Nasza trasa wiedzie, dość szerokim płaskim traktem wzdłuż rzeki. Dookoła pusto, gdzieniegdzie pasą się owce, ciszę czasem przerywa śpiew ptaków. Ani żywego ducha, żadnych turystów. Nic. Tylko my, wzgórza, ptaki i owce i dużo świeżego górskiego powietrza. W takim świeżym górskim powietrzu wszystko dookoła wygląda jakby ktoś nałożył jakiś wyostrzajacy filtr. Czyste, wyraźne i intensywne. Trawa zielona, niebo niebieskie, a kamienie kamienne. Nawet my jesteśmy trochę bardziej.
Idziemy tak już dobra chwilę, nie wiem ile bo żadne z nas nie patrzy na zegarek. Nagle kilkanaście metrów przed nami na drodze dwa barany. Stajemy. Barany też zatrzymały się nieruchomo i patrzą na nas. Iść nie iść? To w końcu barany, mają rogi, a my nie mamy innej drogi, musimy się minąć. Stoimy jak kowboje w westernie, czekając kto pierwszy zrobi odwrót. Okazało się ze to nie tylko dwa barany a cała owcza rodzina, która czaiła się w krzakach przy ścieżce. Wycofały się i pokopytkowały na górkę obserwować nas z bezpiecznego miejsca.
Wędrujemy dalej. Nagle na horyzoncie widzimy jakieś zabudowania. Dom. Kilka drzew. Pośrodku niczego. Nad jeziorem, które zaraz zza domu się wyłania. Jezioro błękitne jak niebo. Dookoła jeziora zielono jak tylko jesteście w stanie sobie wyobrazić.
Dom to miejsce udostępnione dla turystów. Jeśli zbłąkasz się gdzieś w tamtych stronach możesz znaleźć tam schronienie. Nie ma prądu, wody, ale jest dach nad głową, jeśli zaskoczy Cię pogoda, albo widok urzeknie tak mocno, że postanowisz zanocować nad jeziorem. Za darmo. Pod warunkiem, że zostawisz po sobie porządek.
Robimy sobie nad jeziorem krótki przystanek. Szlak wiedzie dalej wzdłuż Loch Callater, po kilku kilometrach można dojść do dużo mniejszego Loch Kander. My jednak zawracamy i kierujemy się z powrotem do auta. Jest już późne popołudnie, a czeka nas jeszcze dwu i półgodzinna jazda do domu. Poza tym jak zawsze znikąd, pojawiają się chmury. Deszcz, słońce, chmury… Taka sytuacja:
Przyjemny, ciepły letni deszcz, po którym w ciągu kilku minut nie ma śladu. Wracamy. Niedaleko furtki spotykamy parę z plecakami, która dopiero wyrusza na szlak. Pewnie na noc zatrzymają się w chacie i będą mogli podziwiać rozgwieżdżone górskie niebo w kompletnej ciszy. W sumie świetny pomysł. Ognisko, piwko, śpiwór, cisza, niebo i jezioro. Czego chcieć więcej?
Z tą koncepcją wracamy do domu. Jeśli kiedyś zdarzy Wam się w te okolice zbłądzić, bardzo polecam wam wybrać się nad Loch Callater. My na pewno jeszcze kiedyś tam wrócimy.
Źródło:https://kitchenpleasuresanddisasters.wordpress.com/2016/07/27/loch-callater