Wykonanie
Z Pratchettem jest trochę tak, że albo się go lubi i czyta namiętnie albo raczej ignoruje i omija szerokim łukiem. Przez bardzo długi czas należałem do tych drugich – taki już ze mnie pedant, że lubię ciągi logiczne przyczynowo-skutkowe a w Świecie Dysku raczej o nie ciężko„Nacja” to doskonałe antidotum na anty-Pratchettowską gorączkę. W tej poza-Discworldowej powieści, autor porusza kilka ważnych
wątków takich jak wiara, wspólnota czy znaczenie odgórnie narzucanych zasad i ich łamania na drodze do dorosłości. Myślę, że widać tutaj kilka znaków zapytania jakie postawił sobie ostatnio Terry Pratchett – niestety ten wybitny brytyjczyk starzeje się szybciej niż by pewnie chciał, zbliżając się do krańca swojego życia. Po co to wszystko ? Co będzie
potem ? Czy możliwe jest, że po prostu przemijamy ?

Autor zaczyna w charakterystycznym dla siebie stylu – znów mam wrażenie, że czytam książkę dla dzieci (8-10 lat), jednak zagłębiając się w fabułę, widać jak książka zaczyna „dojrzewać” ze strony na stronę – poruszane są co raz to poważniejsze
wątki a sama historia nabiera już bardziej dynamicznego tempa. Główny bohater to polinezyjski chłopiec Mau, przechodzący właśnie tubylczą inicjację przeistoczenia się z chłopca w mężczyznę – obrzęd polega na udaniu się na „Wyspę Chłopców”, gdzie należy przeżyć samemu przez kilka tygodni, mając do dyspozycji jedynie nóż. Mau powraca na rodzinną wyspę (tytułową Nację), odnajduje na niej jednak jedynie zmasakrowane ciała swoich pobratymców – powrót chłopca/mężczyzny pokrywa się z globalną katastrofą – ogromną falą, która zmywa, niszczy i zabija wszystko co napotyka na swojej drodze. Ten dosyć popularny motyw post-apokaliptyczny (jeden pozostawiony tylko sobie bohater, dużo zwłok, walka o przetrwanie ) został tutaj ubrany przez Pratchetta w zupełnie nową parę butów. Dostajemy więc na tacy połączenie Robinsona Crusoe i Fallouta. Mau rozpacza nad swoją samotnością i zadaje pytania – dlaczego ja a nie on ? co ja zrobiłem, za jakie grzechy ? . Ubolewania bohatera pokrywają się z pojawieniem pierwszego rozbitka na wyspie – wykształconej arystokratki Ermitrudy. Różnice kulturowe i zupełna nieznajomość swoich
języków doprowadzają do szeregu zabawnych sytuacji – jednak autor stara się też przekazać, że zawsze istnieje ten jeden międzyludzki kanał komunikacji – gesty, śmiech czy też płacz. Oczywiście, Terry Pratchett nie byłby sobą, gdyby nie wtrącił do tej powieści choćby minimalnej dozy Prattchettowskiego humoru – jednym może się to podobać i znajdą tu ciekawy punkt spójny ze Światem Dysku, innych może to nieco zniechęcić – jeśli o mnie chodzi, chyba się już przyzwyczaiłemDalszy bieg fabuły przynosi nam większa ilość rozbitków i więcej filozoficznych pytań – nie piszę jednak recenzji, żeby spoilerować, dlatego aby dowiedzieć się, jakiej natury to pytania musicie sięgnąć po „Nację” sami. Polecam – mocne 7 . 5/10 .