Wykonanie
Tęsknota budzi się do życia gdy stukające o podłogę pazurki słychać jedynie w głowie a mokre fafle zostawiają plamy na czystych spodniach tylko we wspomnieniach. Niemy krzyk smutku, bezsilności i osobistego
bólu jest przeraźliwie głośny, choć jego skalę są w stanie ogarnąć tylko Ci, którzy słyszeli ten wrzask w sobie. Każdy z nas wie, że i w nim obudzi się ta tęsknota. To ile
razy powołamy ją do życia zależne jest od tego, ile wspaniałych istot wpuścimy do naszego życia. Nie można się przed tym uchronić, nie można otoczyć się kokonem gruboskórnej znieczulicy, która zabije to uczucie w zalążku. Zawsze, gdy pokochamy zwierze bezgranicznie to jego odejście obudzi tą cholerę, która drzemie w każdym z nas. Gdy jednak nie pozwolimy samym sobie pokochać psa czy kota (świadomie, i będziemy zaprzeczać i zapierać się nogami i rękami) to ona i tak się obudzi. Nieco inaczej, ale to wciąż ona, bo i wtedy tęsknić będziemy. Tęsknić za tym czego nie mamy. Za tym, czego tak bardzo brakuje... Za tym co uzupełniłoby nasze życie i zmieniłoby nas samych na lepszych i szczęśliwszych.
Gdy nadejdzie ten okrutny moment i śmierć zapuka do naszych drzwi będziemy je zastawiać wszystkim co możliwe. Złapiemy naszego Przyjaciela na ręce nie patrząc na to czy waży 4kg, 20 czy 40. Mocno trzymając go w ramionach podejmiemy walkę. Nierówną, niesprawiedliwą, ostatecznie i tak spisaną na klęskę, ale zawalczymy. Badania, zabiegi,
leki, kroplówki, operacje, specjaliści, długie noce w książkach i w internecie i te powtarzane jak mantra słowa: "nie dam Cię skrzywdzić, słyszysz? Nie pozwolę!! Nie oddam Cię nikomu, nawet śmierci, tylko walcz. Proszę... nie zostawiaj mnie". Mądre oczy spojrzą na nas... przeszyją nas wzrokiem po raz kolejny. Jedno spojrzenie będzie kryło w sobie tyle mądrości, miłości, smutku i radości zarazem. Ułamek sekundy zamknięty w tej wymianie spojrzeń da nam znów pewność, że nasze "Maleństwo" kocha nas bezgranicznie i czuje też naszą miłość. Że było szczęśliwe i wie, że szczęście nam dało. Że nie chce odchodzić, chce zostać, ale tak jak i my wie, że ten moment się zbliża. I nie ważne ile jeszcze ma w sobie sił i ochoty do walki, i tak położy głowę na naszych kolanach i będzie ciężko wzdychać a wydychane powietrze po raz kolejny doleci do naszych uszu jako wyznanie miłości. Dłoń wyląduje na ciepłej główce automatycznie a łzy same zaczną spływać. "Jak mam żyć bez Ciebie" padnie nie raz... i wreszcie zaczną poszczać nasze barykady. Drzwi się otworzą. Wejdzie śmierć. Nie usłyszymy jej śmiechu czy zacierania rąk bo to będzie chwila tylko nasza i naszego przyjaciela, który cicho zaśnie w naszych ramionach a ostatnie wzdychanie będzie miało wydźwięk pt. "kocham, dziękuję, przepraszam"...Pięknie umięśnione ciało zacznie zastygać... Nasze dłonie znają ten stan bo on przypomina buzującą krew w żyłach gdy nasze zwierzę było mocno podekscytowane... i zaczniemy wołać je, coraz głośniej i głośniej, potrząsać, krzyczeć, sprowadzać na ziemię, podnosić główkę i wrzeszczeć ze wszystkich sił. Przecież nasz
pies nas słuchał zawsze. Zawsze przychodził. Teraz też powinien... Zawsze był gdy płakaliśmy, więc i teraz powinien się obudzić i otrzeć łzy, przez które już nie widzimy... I nagle ciałko zacznie się ochładzać... Powili... uszka, fafle, kark... cichutko zacznie ulatywać z niego dusza i zapisywać się w nas. W każdym milimetrze naszego ciała, w
sercu i w zakamarkach pamięci. Zostanie przed nami tylko część naszego przyjaciela. Zostanie tylko jego zimne ciało. I z jego śmierci narodzi się tęsknota. Podszyta
bólem, smutkiem, żalem.I choć miną dni, miesiące, lata, to każdego dnia będziemy otwierać szufladki w głowie. Te, w których ukrył się duch naszego Aniołka. I usta wciąż podświadomie będą go wołać gdy kawałek
masła spadnie na podłogę. Przejdziemy nad nim parę
razy czekając aż nasz przyjaciel przybiegnie tak jak zawsze by oblizać smakołyk. Za którymś razem uświadomimy sobie, że nie mamy przecież na kogo czekać... Nasza dłoń po wejściu do domu automatycznie sięgnie po smycz. Nie znajdzie jej, bo przecież już trzeci rok tam nie
wisi. Po przebudzeniu będziemy nasłuchiwać chrapania, które ukoiłoby nasze myśli tnące
serce... aż wreszcie zaczniemy oszukiwać sami siebie. Patrząc przez okno za którym szaleje ulewa będziemy obserwować opatulonych ludzi, którzy w jednej ręce trzymają uciekający parasol, a w drugiej równie wyrywającego się psa. Uśmiechniemy się szyderczo i powiemy "idioci. W taką pogodę MUSZĄ wychodzić. No tak, tak to jest jak się ma psa. Żałosne... ja mam lepiej"... ale nagle szyderczy uśmiech zacznie uciekać szybciej niż ten parasol a coś pociągnie nas za
serce mocniej niż ten
pies na smyczy, bo to my poczujemy się żałośni, gdyż zamarzymy o tym, by takim idiotą być, co w deszczu z domu wychodzi i jeszcze się z tego cieszy. Bo to my chcielibyśmy wracać do domu z odciskiem obłoconej łapy na spodniach i z
wodą w butach. Chcielibyśmy... bo mielibyśmy psa.I wtedy zaczniemy szukać. Najlepiej kopii naszego przyjaciela. Ale tak subtelnie, powoli... bo w głowie pałętać będą się myśli "a co... jeśli ja go zdradzę gdy pokocham innego psa"... "co... jeśli ja nie pokocham już innego"... "nie... przecież taki był tylko jeden, już takiego nie znajdę"... I zaczniemy się zamykać we własnym cierpieniu z obawy, że po raz kolejny stracimy wszystko...Znamy to. Przeszłyśmy przez to. Teraz wiemy jedno...
Pies, który odchodzi nie po to nauczył nas kochać, aby ta miłość się marnowała. On chciałby aby w naszym domu pojawił się jego godny następca. Chciałby, aby ktoś dawał nam jeszcze radość.Nie będzie już identycznego psa. Każdy następny jest inny, na swój sposób wyjątkowy.My straciłyśmy 3 i pół roku. Tyle minęło od śmierci pierwszej Saby do przybycia tej drugiej. Tej, która wyleczyła nas z tęsknoty, pozwoliła odzyskać radość. Tej, która choć jest tak inna od naszej pierwszej i idealnej, jest... równie wyjątkowa. Nie kochamy jej mniej. Nie kochamy jej mocniej. Kochamy ją całym
sercem, do granic. Mocniej się nie da. Mniej się nie da.