Wykonanie
Na dwa dni zostałam sama. Znośny wyjechał w delegację, gdzieś pod Poznań. Mam więc trochę więcej czasu dla siebie i dla mojego bloga. Trochę go zaniedbałam ostatnio ale powodów było kilka.Po pierwsze: byliśmy na urlopie. 10 dni poświęciliśmy na leniuchowanie, poznawanie nowych smaków i ludzi. Na bycie razem. Przejechaliśmy niemal 2500 km, na jazdę poświęciliśmy 39 godzin. Odwiedziliśmy Puławy, Lublin, Kazimierz Dolny, Terespol, Augustów,
Wilno i okolice Biebrzy. Oprócz Augustowa, wszędzie byłam po raz pierwszy i w każdym z tych miejsc było niesamowicie. W Puławach odwiedziliśmy rodzinę Znośnego. W Lublinie trafiliśmy na "Europejski Festiwal Smaku", gdzie najadłam się i napiłam do syta. Wszystko w ramach degustacji :) Kazimierz Dolny - rewelacja. Romantyczny spacer wzdłuż Wisły, zachodzące słońce... bajka! W Terespolu odwiedziliśmy kolegę z pracy Znośnego wraz z rodziną. Ognisko,
kiełbaski i bardzo gościnni ludzie. Aż żal było wyjeżdżać.
Potem Augustów, który znam i uwielbiam. Mała
wieś pod Augustowem, gdzie mieszka najlepszy na świecie sołtys z żoną. Chyba nigdy mi się nie znudzi to miejsce. Wybraliśmy się też na jednodniową wycieczkę do
Wilna. Olbrzymie skupisko kościołów i pyszne litewskie jedzenie. Jeszcze do teraz czuję smak kołdunów i
śledzia z opieńkami. Na koniec pojechaliśmy nad Biebrzę. Pogoda zaczęła być kapryśna i przeważnie padało ale dzięki temu zaopatrzyliśmy się w trzy kosze
grzybów.Po drugie: Znośny zaczął dietę. Musi jeść zdrowo i lekko. Jednak najwięcej spadło na moją głowę bo ktoś musi te dania przygotowywać a w szczególności urozmaicać aby się nie zniechęcił. Nie ma już miejsca na ciasta, pieczenie, obfite obiadki, do których byliśmy przyzwyczajeni. A o swoich ulubionych kluskach śląskich na długo będzie musiał zapomnieć. Gotowanie wymyślnych dań dla samej siebie nie ma już takiego sensu. Tak więc ograniczeni jesteśmy do gotowanego
indyka, warzyw na parze i
jogurtu naturalnego.Po trzecie: w pracy mam istny zapier... A gdy już wracam do domu to marzę o ciepłej kąpieli i dobrym filmie.
Korzystając z wolnej chwili chciałam podzielić się z
Wami przepisem na najlepsze kartacze na Podlasiu. Zrobione przez żonę jednego sołtysa -
panią Grażynkę. Smak tych kartaczy kocham i za każdym razem gdy ją odwiedzam, wiercę dziurę w brzuchu tak długo aż ich nie spróbuję. Tym razem pani Grażynka bardzo nas zaskoczyła bo wiedząc o tym jak bardzo je lubimy sama zaprosiła nas do swojego ogrodu na obiad. Nie jest to danie niskokaloryczne. Wręcz przeciwnie. Duża ilość tłuszczu i skwarków mogłaby doprowadzić do zawału ale jak można odmówić? Poza tym nie jadam ich nigdzie indziej. Raz podjęłam taką próbę, podczas któregoś spływu. Gdy dostałam kartacza wypełnionego
parówką, zrezygnowałam.Składniki na ciasto:1 kg surowych
ziemniaków1 kg
ziemniaków ugotowanych
mąka ziemniaczanasólUgotowane
ziemniaki mielimy na puree a surowe ścieramy na tarce. Te surowe odstawiamy na chwilę aby ociekły z
wody. Następnie mieszamy całość stopniowo dodając
mąkę ziemniaczaną i szczyptę
soli. Ciasto powinno być zwarte ale nie za twarde.
Młode ziemniaki się do tego nie nadają. Najlepiej użyć stare.Farsz:
mięso mielonecebulaczosnekmajeraneksólpieprzSą szkoły, w których mówią, że
mięso trzeba najpierw podsmażyć razem z
cebulką i
czosnkiem. Ja dostałam przepis z surowym
mięsem. Trzeba jedynie drobno pokroić
cebulę,
czosnek wycisnąć przez praskę i wymieszać to z
mięsem i
przyprawami.Formujemy kartacze wielkości pięści. W ciasto zawijamy
mięso i szczelnie zaklejamy. Przygotowane kartacze wrzucamy do osolonego wrzątku i gotujemy niemal pół godziny. Trzeba do nich zaglądać. Jak wypłyną, potrzebują jeszcze około 10 minut. W tym czasie przygotowujemy skwarki z wytopionego
boczku z
cebulką. Polewamy nimi gotowe kartacze. Ponieważ są one spore wystarczą dwa na osobę ale smakują równie dobrze później, podsmażone na patelni więc warto zrobić ich więcej.