ßßß Cookit - przepis na Góry. Jest gdzie łazić, ale co tam jeść?

Góry. Jest gdzie łazić, ale co tam jeść?

nazwa

Wykonanie

Kuchnia góralska to duża ilość mięsa najlepiej tłustego. Wrodzone cechy powodują, że rzadko są otwarci na nowości. Z drugiej strony legendarna pazerność powoduje, że mogliby się szybko dostosować, bo za dutki można dostać wiele, nawet taki luksus jak korzystanie z toalety w barze :) Nie będąc pewnym czy posiadana ilość gotówki jest wystarczająca na takie wynalazki, a także ze względu na to, że w miejscu zakwaterowania było dostępne zaplecze kuchenne, a także grill (oczywiście dodatkowo płatny) lepiej było zaopatrzyć się tuż za niedaleką granicą. Tak oto nasze zaopatrzenie na urlop wyglądało następująco:
- sejtanowe steki o smaku warzywnym i grzybowym
- sejtanowe burgery wedzone
- tempeh marynowany, wędzony i smażony
- gotowe dania regionalne kuchni naszych południowych sąsiadów w wersji warzywnej
- kotlety warzywne
- kiełbaski
- grube kiełbaski dedykowane na grilla o nazwie Opekacki
- kiełbasę wędzoną
- salceson
- słynne mleko roślinne w proszku
a także żeby umilić czas urlopowy
- piwo
- kontrowersyjny tani rum
- woda kokosowa - tu nie jestem jakimś wielkim fanem, ale zakup duuuuuużo bardziej korzystny niż u nas, więc grzech było nie skorzystać :)
No ale wiadomo, że w góry nie jeździ się jeść i pić. Takie rzeczy robi się w Tunezji i wychodzi taniej :) Od razu po przyjeździe kusi najwyższy szczyt w okolicy. Nasza gospodyni poinstruowała nas jak tam trafić, a zna tą trasę doskonale, bo chodzi tam czasami z koleżankami na spacery, ale podzieliła się wątpliwościami co do tego, czy nie jest to za duży wysiłek jak na pierwszy dzień. :) Musieliśmy wyglądać na bardzo zmęczonych po podróży, bo raczej nasze BMI jest książkowe:)
W każdym razie szybki posiłek, odpowiedni strój, zapasy do plecaka i w drogę. Im wyżej tym chłodniej/ładniej :) Tym bardziej jak trasa robi się bardziej urozmaicona niż tylko strome podejście po płaskim terenie:)
Tak sobie spacerując, popijając wodę z sokiem grejpfrutowym i podjadając batoniki musli docieramy do granicy. Na załączonym obrazku ślady po kibolskich wlepach propagandowych. Z powodu specyficznych warunków nie spotyka się tych osobników w takich liczbach jak na gdyńskiej plaży :)
Trochę wysiłku, ale dla takich widoków warto. Ze względu na sprzęt zdjęcia nie oddają wszystkiego. Po lewej widać Tatry. Na zdjęciu niekoniecznie. No i "Woda po walce ma jak wino smak" :)
Schodząc można zobaczyć pozamykane bacówki, gdyż ten region jest głównie nastawiony na sporty zimowe, co obrazuje typowy widok jak można zaorać górę w imię nowobogackich rozrywek i snobistycznych pokazów mody.
Wieczorami zasłużony porządny posiłek na grillu naturalnym lub elektrycznym :)
A rano śniadania na tarasie z widokiem na góry i owce. Tylko tu nie widać, bo się schowały :)
W związku z festynem regionalno-kulinarnym w Żywcu miała tam zawitać podróbka gwiazdy z czasów mojego dzieciństwa. Modern Talking Reloaded. Wstęp na miejski festyn płatny. Sam pochodzę z miejscowości turystycznej i zawsze mi się wydawało, że miastu powinno zależeć na promocji regionu, dlatego z taką polityką spotkałem się pierwszy raz. Biorąc pod uwagę cenę piwa, a tym bardziej soku do niego nazwanie sponsorem tej imprezy pewnego dużego browaru to chyba spore nadużycie :)
Uprzedzając komentarze. Nie narzekam, ale jak mówię widziałem już wiele festynów z parasolkami, kiełbasą, wesołym miasteczkiem i disco polo, ale z taką formą spotkałem się pierwszy raz. Niewątpliwie była w tym jakaś przyczyna, której tacy jak ja zwykli zjadacze chleba nie znają.
Aleeee... Było też sporo miłych niespodzianek:) Oczywiście kulinarnych:) Na przykład wśród pieczonek złożonych z ziemniaków, cebuli i boczku znalazła się jedna 100 % warzywna. Widać wchodzi moda na zdrowe jedzenie. Do tego jeszcze ziemniak już mniej zdrowy :)
No i bardzo dobre lody sorbetowe na deser od wytwórni, która określa je mianem nieprzemysłowych, w ciekawych smakach. Z dopiskiem "Bez mleka". Malina z jeżyną, malina z cytryną, banalna wiśnia, ale ja uwielbiam przetwory wiśniowe, w przeciwieństwie do surowych owoców i w końcu MOJITO.
Sama "gwiazda" to raczej show muzyczny niż koncert. Dwóch konferansjerów poruszających się w rytm puszczanej muzyki. Od czasu do czasu popisywali się znajomością najbardziej popularnych polskich słów ku uciesze podchmielonej gawiedzi :) W sam raz do kiełbasy i piwa.
Niczym kopciuszek trzeba było ewakuować się szybciej z balu, mając w wyobraźni jednoczesny wyjazd kilkudziesięciu samochodów :)
Na drugi dzień powrót, a że lody zasmakowały to trzeba było po drodze skorzystać raz jeszcze. Tym razem załapałem się na sorbet z gujawy. No i kolejny hit odkryty niespodziewanie. Mini, a w zasadzie mikrobrowar, w którym panie ubrane w regionalne stroje butelkują piwo przy nas! Cena taka sama jak na festynie, ale za to jaki smak. Szkoda, że dane mi się było przekonać o tym dopiero wieczorem, ale podobno im dłużej czekasz tym lepiej smakuje ;) Oczywiście jeśli jest dobre i nie jesteśmy źli na siebie, że zmarnowaliśmy czas :)
Podsumowując. Góry ciągle trochę dzikie, głównie wyżej (pomijając ołtarz na szczycie), ale w tej części głównie nastawione na turystów na nartach. Jadąc w góry każdy wie czego można się spodziewać no i nie spotkały mnie takie nieprzyjemne sytuacje w schroniskach jak moją koleżankę z pracy, która jak się okazało była tam w tym samym czasie.
No ale wypadałoby powiedzieć coś o prowiancie który zakupiłem.
Steki i burgery trochę schną na grillu. Dużo lepiej wyszły owinięte w folię aluminiową. Tempehu, akurat nie trzeba recenzować. Dania gotowe to akurat nic specjalnego, z tym, ze zdążyłem zjeść tylko gulasz, no ale fajna sprawa na wyjazdy. Kiełbasy to jednak klasa i tego się będę trzymał. No i hit. Opekacki. Niepozorne grube serdelki. Nie wierzyłem jak pan w sklepie mówił, że to specjalne na grilla i można nabić na patyk. Jakoś mi kształt nie pasował, a i bałem się, że napuchną jak parówki, ale to co się stało przeszło moje wyobrażenia. To było rewelacyjne nawet na surowo! Oprócz tego piwo dobre jak zawsze:) i rum, którego głównie używam w celach kulinarnych :)
Reasumując. Plecak żarcia i w drogę :)
Źródło:http://weganskiewesele.blogspot.com/2013/08/gory-jest-gdzie-azic-ale-co-tam-jesc.html