Wykonanie
Kawa to moja miłość od najwcześniejszego dzieciństwa. Pamiętam jeszcze mały warczący niebieski młynek elektryczny, którym mieliłam ziarna
kawy arabica dla mamy. Wsypywała łyżeczkę lub dwie do szklanki, zalewała wrzątkiem, przykrywała spodeczkiem. Uwielbiałam aromat mielonych ziaren
kawy, a
potem zaparzonej
kawy. Kochałam się w
kawie mrożonej, której przygotowanie zajmowało mamie dobrych kilka godzin. Tak, to czasy sprzed profesjonalnych ekspresów do
kawy, czy chociażby ekspresów przelewowych z filtrem. Sprzed ery kawiarni na każdym
rogu. Marzyłam kiedy wreszcie dorosnę, by móc rozkoszować się samodzielnie parzoną
kawą i celebrować każdą szklankę czarnego, diabelskiego
napoju…
Gdy już byłam studentką okazało się ku mojej rozpaczy, że nie
mogę pić czarnej
kawy, że mocne, smoliste
espresso nie dla mnie. Nawet próbowałam w czasie sesji stosować sposoby koleżanek z roku na przeuczone noce przed egzaminami - siadałam przy biurku z nogami w misce z zimną
wodą, obok termos
kawy i w planach kilka godzin nauki, aż do świtu. One wytrzymywały do brzasku,
potem krótka godzina snu, kolejna
kawa na pobudzenie poranne i jechały na uczelnię. Ja po północy odpadałam i zasypiałam jak dziecko.
Kawa pita wieczorem działała na mnie nasennie, zaś pijana w ciągu dnia doprowadzała do palpitacji
serca. Zaparzałam zatem ulubioną
herbatę i odurzałam się aromatem
kawy, którą piły dziewczyny.
Potem otworzyło się cudowne, magiczne miejsce na Starówce "Pożegnanie z Afryką", które łączyło zarówno moją miłość do książki i filmu o życiu Karen Blixen jak i hipnotyzującego aromatu świeżo mielonej i świeżo parzonej
kawy. Mój chłopak zamawiał
espresso, ja zajadałam się mazurkiem i odurzałam się zapachami. W tych czasach zaczęłam też nosić po kilka ziaren
kawy w kieszeni kurtki czy płaszcza.Po kilku latach zaczęły otwierać się coffee shopy - pierwsza polska
sieć kawiarni Coffee Heaven, Tchibo Cafe połączona z pierwszym sklepem z krótkimi kolekcjami i kultowa amerykańska Starbucks - to był moment, w którym wreszcie znalazłam "swoją"
kawę! Jedyną, którą mogłam pić, jedyną, której picie sprawiało mi niezwykłą przyjemność - cafe latte - najchętniej duża, ale na pojedynczym
espresso. Bez
syropów smakowych, które zawsze były za słodkie, z pół łyżeczki
brązowego cukru i szczyptą
cynamonu - szczyt rozkoszy…
Zaledwie kilka miesięcy temu odkryłam jednak nową miłość.
Magda namówiła mnie na wypicie mocnego, smolistego i aż gęstego od mocy
espresso z kieliszkiem domowego
ajerkoniaku wlanego do filiżanki. Boshhh… zabrakło mi słów! Od tej
pory każdą nowo ukręconą partię
ajerkoniaku rozpoczynam od filiżanki
espresso z kieliszkiem gęstego, mocnego
ajerkoniaku. Zróbcie w karnawale własny
ajerkoniak i wlejcie go do najlepszego
espresso jakie uda się Wam zrobić. Rozkosz w czystej formie…1 mocne, krótkie
espresso (ok 45ml)1 kieliszek domowego puszystego
ajerkoniaku (ok 45ml)Wlej
espresso do filiżanki, absolutnie nie słodź
kawy. Do środka delikatnie wlej
ajerkoniak i od razu podawaj. Cudo, po prostu cudo!Tu znajdziesz mój ukochany, sprawdzony przepis na najlepszy na świecie domowy
ajerkoniak - już nigdy nie będziesz chcieć innego!P.S. jestem zakochana w tych filiżankach do
espresso od Starbucks :)