Wykonanie
Po sytym śniadaniu w Strasbourgu wyruszyliśmy w dalszą
drogę. Kolejnym punktem na naszej
mapie było Dijon - stolica
musztardy :). W drodze do Burgundii mijaliśmy piękne, małe miasteczka. Nawet te najmniejsze, liczące zaledwie kilka
domków wioski były bardzo czyste i zadbane. Niemal każda miejscowość zachęcała przypadkowo zbłąkanego wędrowca swoimi atrakcjami turystycznymi, aby zatrzymał się na dłużej. Przykładowo Colmar oprócz pięknych, średniowiecznych budowli posiada także własną Statuę Wolności. Jest to siostrzana wersja, tej która znajduje się w Stanach Zjednoczonych, bowiem jej twórca - rzeźbiarz Frederic Auguste Bartholdi, urodził się właśnie w tym
mieście. My Colmar zobaczyliśmy tylko przejazdem, ale jeśli kiedykolwiek odwiedzicie to alzackie miasto, zobaczcie dzielnicę zwaną Małą Wenecja i spróbujcie tutejszego
białego wina. Podobno jest wyśmienite.W trakcie podróży zauważyliśmy także, że Francuzi mają ogromną słabość do kwiatów. Ania mówiła nam, że przejeżdżając przez Francję miniemy ich ogromną ilość. Rzeczywiście miała rację, Francuzi upychają kwiaty gdzie tylko mogą. Niestety nie mam przykładowego zdjęcia, aby Wam to pokazać, ponieważ te które zrobiłam przez szybę w samochodzie, wyszły nieostre. W dodatku jechaliśmy dość szybko, aby zdążyć do Dijon na czas. Co ciekawe, we Francji ograniczenie na drodze krajowej wynosi około 90 km/h, a w terenie zabudowanym 70 km/h, więc jadąc przez miasta nie musieliśmy zwalnialać zbyt mocno. Dzięki temu ruch na drodze odbywa się wyjątkowo płynnie.Po drodze z Belfortu do Dijon towarzyszył nam deszcz, który niestety nie odpuścił także po dotarciu na miejsce. Wyposażeni w parasolkę, ruszyliśmy z parkingu na Pl. Darcy, by zwiedzać Dijon - wizytówkę Burgundii. Minęliśmy Bramę Wilhelma, by wejść na najsłynniejszą ulicę w
mieście Rue de la Liberté . Pod numerem 32-gim
mieści się tu sklep z
musztardą.To idealne miejsce na zakup pamiątek z tego regionu, ponieważ na półkach znaleźć można przeróżne specjały:
oliwy,
octy, a także
musztardy we wszystkich kombinacjach
smakowych: z dodatkiem
malin,
bakłażana,
orzecha laskowego,
rabarbaru i wielu, wielu innych składników. Bez problemu kupimy także moździerze, ozdobne słoje, czy buteleczki. Niegdyś mieściło się tu muzeum
musztardy, niestety obecnie pozostał po nim tylko sklep.Po wizycie w sklepie, udaliśmy się, by zobaczyć kolejne zabytki: Katedrę Saint-Bénigne, ratusz z ogromnym dziedzińcem, Kościół Notre-Dame, Pałac Książąt Burgundzkich oraz rezydencję Maison Milliere. Zwiedzając miasto, podążać można za wskazówkami słynnej, dijońskiej sowy. My mieliśmy własną trasę, choć kilka
razy przecięliśmy sowią ścieżkę.Nie zapomnieliśmy jednak o najważniejszej sowie w
mieście. Na zachodnim murze Notre Dame znajduje się bowiem płaskorzeźba małej
sówki, zwana w Dijon „la chouette” . Należy ją pogłaskać na szczęście (koniecznie lewą ręką!). Tak też uczyniliśmy, dla pomyślności naszej dalszej podróży.To, co wyróżnia Dijon spośród tysięcy innych miast we Francji jest przede wszystkim jedzenie. Do najsłynniejszych, serwowanych tu dań należą: boeuf bourguignon, czyli
wołowina po burgundzku, duszona w
czerwonym winie, czy też escargots de Bourgogne, czyli
ślimaki pieczone z
czosnkiem,
pietruszką i
białym winem. Podczas wizyty w Dijon warto spróbować także lokalnego trunku, o nazwie Kir, który składa się z
białego wina oraz
likieru z
czarnej porzeczki. Także liczne malutkie sklepiki, będą zachęcać do zakupu wszelkiej
maści specjałów.
Ciasteczka, pomadki,
makaroniki i inne francuskie słodkości będą Was kusić wyłożone na wystawach.Muszę przyznać, że Dijon bardzo mi się podobało. Ciekawa architektura, moje ulubione
domki „ze stelażem” i drewnianymi okiennicami (mówiłam, że uwielbiam okiennice?) oraz znakomita gastronomia. Z chęcią zostałabym w tym
mieście nieco dłużej.Niestety wszystko co dobre, kończy się prędzej czy później, tak więc późnym popołudniem zostawiliśmy Dijon daleko za sobą. Udaliśmy się w dalszą
drogę malowniczymi trasami Burgundii. Wszędzie dookoła nas rozpościerały się winnice. Postanowiliśmy zjechać do jednej z nich - Château de la Tour.
Widoki wokół robiły wrażenie. Całe połacie winorośli położone
między górskimi szczytami wyglądały naprawdę bajkowo. Po zrobieniu zdjęć, spróbowaliśmy kilku
winogron. Były naprawdę słodkie!Winnica była naszym ostatnim przystankiem tego dnia, więc gdy słońce powoli znikało za horyzontem, zaczęliśmy się rozglądać za miejscem do spania. Byliśmy już dość zmęczeni, więc parking obok sklepu budowlanego i małej stacji benzynowej w
mieście Cuisery, wydawał się idealny. Po dość chłodnej nocy, wstaliśmy wypoczęci i gotowi do dalszej
drogi przez francuską część Alp, ale o tym już w następnym wpisie :).