Wykonanie
Pani
Jana Hunter... 100% Amerykanka – urodzona w Texasie, obecnie związana z Baltimore, zaczęła jako songwriterka pisząca i śpiewająca absolutnie amerykańsko brzmiące folkowe piosenki. Zaczęła na wysokiej półce – swój pierwszy kontrakt podpisała z firmą należącą do szalonego Devendry Banharta oraz Andy Cabica z Vetiver. A zatem, w absolutnie folkowym (jak niektórzy wolą nazywać freak-folkowym) środowisku. Pierwsze wydawnictwo dzieliła z Devendrą i był to wyjątkowo udany split-album. Drugi całkowicie samodzielny i autorski nagrała nieco później. Wciąż akustyczne pieśni amerykańskiego południa. Lekko matowy głos, chłopięcy wygląd,
zero kompromisu artystycznego. Świetna rzecz.I zmiana. Pani Hunter zapragnęła najwyraźniej czegoś innego, kobieta zmienną jest J .Wraz z 4 muzykami z Baltimore założyła zespół jak najbardziej elektryczny i bynajmniej nie folkowy.Nie napiszę nic o pierwszej płycie, nie słyszałem jej (fajnie, bo jest coś do nadrobienia). Napiszę natomiast parę słów o “Nootropics”. BO TA PŁYTA POWALIŁA MNIE NA KOLANA. Że piosenki piękne i inne niż reszta produkcji w 2012 roku to oczywistość. Ale głos
Jany i klimat tej muzyki – to jest petarda - w niesamowicie magiczny sposób przeniosły mnie w inną epokę. Już pierwsza “Alphabet song” jest genialną reinkarnacją najlepszych doznań z jednej z moich ulubionych płyt lat 80-ych (88) – “Peepshow” Siouxie and the Banshees. Nie uwierzylibyście jak bardzo trafioną. A dalej jest jeszcze lepiej. Ten sam lekko gotycki klimat, i głos
Jany do złudzenia przypominający barwę Siouxie. Nie słyszałem tego wcześniej w folkowej oprawie. Brylant został odpowiednio oszlifowany i teraz dopiero błyszczy. Cała płyta jest fascynująco spójna. Muzyka płynie, wnika w duszę i
serce. Z ostatnim dźwiękiem się nie kończy, bo słuchacz trwa zahipnotyzowany i przycisk PLAY zostaje wciśnięty ponownie, właściwie bezwiednie. Słuchając ostatnio, w plenerze, pomyślałem sobie że ta płyta ma niesamowity potencjał nastroju, a nawet wyrafinowanego romantyzmu. Spokojnie możecie tym albumem stworzyć piękne i niebanalne tło dla kolacji przy świecach... Zamiast jakiegoś oczywistego pościelowego knota... Jeśli macie oczywiście w poważaniu smak (tak, ten kulinarny też) swój oraz osoby, którą na tę kolację zaprosicie. Ja absolutnie polecam jako eksperyment, który może przynieść niespodziewane efekty. A po kolacji ta muzyka brzmi równie dobrze ;)A Pani JH z
serca dziękuję za genialną płytę. I te reminiscencje, które powodują u mnie tak miłe skojarzenia młodości.