Wykonanie
No tak, mam ten problem, francuski problem, a gdyby być precyzyjnym - problem paryski. Bezrefleksyjna frankofanka, entuzjastyczna frankofilka, nucę czasem prawie jak Madeleine Peyroux - "j'ai deux amours, la France et Paris... ". Uwielbiam francuskie kino, słucham francuskiej muzyki, zaczytuję się w literaturze francuskiej i wychwytuję z półek księgarni książki około-francusko-paryskie. Jestem w stanie nieustającej tęsknoty za Paryżem. Ech, żeby to jeszcze mój francuski był tak dobry jak bym chciała... ale dziś troszkę poprzeklinam, zawyję z rozpaczy i
powiem Wam o książce brytyjskiego autora, opisującej życie w Paryżu, którą przeczytałam ... przez pomyłkę.Nawet jeśli zdarza mi się być w Paryżu w tak paskudną pogodę jak cztery lata temu, gdy przez tydzień deszcz nie przestawał padać, ja unoszę się kilkanaście centymetrów nad ziemią i chłonę, zapatruję się, wsłuchuję. Kiedyś, w jakiejś rozmowie powiedziałam, że "mogłabym umrzeć w Paryżu ", to wciąż aktualne. Wyjechać, wsiąknąć i przeżyć w Paryżu resztę życia. Często mam w głowie głos Bertranda Cantata, jego smutną i tragiczną historię i nucę "Le Vent Nous Portera"
Noir Désir.Otóż 8 lat temu powinnam była nie kupować pewnego tytułu bez dokładnego przyjrzenia się okładce. W 2004 roku wpadła mi w ręce pierwsza książka, którą o swojej "wielkiej francuskiej przygodzie" napisał brytyjski dziennikarz Stephen Clarke. Brytyjczyk, we Francji, no wiecie, jakby to już było... ale nie, oto od pierwszych stron autor tryska typowo angielskim humorem, jest dowcipnie zamiast sielsko, bystro, spostrzegawczo i radośnie. Po kilku rozdziałach uśmiech mi nieco przygasa, a może to lotność autora zaczyna być wątpliwa? O czymże jest zatem "Merde! rok w Paryżu" bo o tej pozycji mowa? nie, nie o stosunkowo niewinnym francuskim sposobie przeklinania merde (coś jak nasze "szlag", tyle, że o nieco innej etymologii).
Otóż "myster Clark" na ponad 350 stronach raczy nas topornym, fekalno-seksualnym poczuciem humoru. Dokładnie wszystko mu się kojarzy z "p**niem", a jedynym w moich oczach wytłumaczeniem użycia przez niego bez mała kilkaset
razy słowa "g**no" w jednej książce jest takie, że być może miał płacone od TEGO słowa i musiał na honorarium zarobić. Poziom złośliwości, gadziego dowcipu, wyśmiewania się autora z najmniejszych przywar, czy zwyczajów Francuzów mnie przytłoczył. To co dla mnie bywało zabawne, to na co ja patrzyłam z pobłażliwością, on wyśmiewał, wykpiwał i wyszydzał - cholera, po coś ty człowieku przenosił się do Paryża?! No tak, w końcu na kontrowersyjnych książkach świetnie się zarabia. Z czystej przyzwoitości przeczytałam, czy raczej zmęczyłam książkę do końca i rzekłam sobie "nigdy więcej Clarke'a"! Skrzętnie upchnęłam książkę na tył biblioteczki, nie zasługiwała na podarowanie jej komulokwiek. Niewiele w życiu przeczytałam książek, których chciałam się wyprzeć i wymazać z pamięci. Debiutancka powieść Clarka chyba była pierwszą. Ponoć okazała się bestsellerem, w kolejnych latach ukazało się jeszcze kilka pozycji autora, jakżeby inaczej z... "merde" w tytule. Ja o "myster Clarke'u" postanowiłam zapomnieć.=>> post scriptum, ciut w środku =>> zdecydowanie wolałam się zanurzać w takie oto muzyczne klimaty niźli w lekturę pierwszej powieści Clarke'a. To klasyk, który uwielbiam w wykonaniu Stacey Kent, ale Beata Ł (jak zwykle czujna, see komentarze niżej) przesłała mi wersję nieco oldschoolową, która ma dla mnie lekki amerykański klimat, chociaż w wersji francuskiej, enjoy!Całkiem niedawno zamówiłam książkę "Paryż na widelcu". No, myślę sobie, o jedzeniu, o paryskich smaczkach, w sam raz lektura przedwakacyjna. Nazwisko autora nie zaświeciło ostrzegawczej lampki (w końcu od "Merde!" minęło z górą 8 lat), dopisek na dole "autor bestsellera "Merde!" zwyczajnie przeoczyłam. Po kilku stronach jednak coś jakby mi się zaczęło przypominać i prawie szlag mnie trafił - to on - TEN Clarke! merde! niech to szlag!Pierwsze trzy rozdziały szły mi jak po grudzie, nie nie dlatego, że źle napisana. Zza każdego okrągłego zdania, po każdej dość zabawnej obserwacji czekałam na to, że w końcu słynny Clarke znów "przy**a". Tydzień, aż tydzień! czytałam pierwsze 60 stron i dopiero pozwoliłam sobie na opuszczenie gardy. Po 15 latach mieszkania w Paryżu, 8 lat po "gów****ym" debiucie, Clarke pokazuje zupełnie inne oblicze. Wciąż nie może się pozbyć "fekalnych i urynalnych" historii (tym razem o sikaniu przez paryżan na ulicy), ale całkiem niespodzianie zdejmuje
maskę frankofoba. Stephen Clarke okazuje się błyskotliwym obserwatorem zakamarków paryskiego życia, tak dociekliwym, że zaskakuje praktycznie na każdej stronie. Przyłapałam się przy tej lekturze na myśli - co ja wiem o Paryżu????"Paryż na widelcu" nie jest mniej czy bardziej zabawną beletrystyką, której bohaterowie snują się bulwarami, czy przemykają paryskimi zaułkami, remontują starą kamienicę, kochają nad Sekwaną, czy statystują w amerykańskiej produkcji kręconej na Champs-Élysées. Najnowsza książka Clarke'a to absolutnie niezwykły przewodnik po Paryżu napisany przez kogoś, kto Paryż - nie bójmy się tego powiedzieć - kocha. Żaden guide touristique w tak fascynujący sposób nie wciągnie was w historię marchand de l'eau de Paris i miłości paryżan do
wody. Czy wiecie dlaczego "(...) herb Paryża przedstawia niezdatną do żeglugi drewnianą łódź w kształcie
banana z parą gaci zamiast żagla" ?
Żaden "przewodnik po Paryżu" tak dowcipnie i błyskotliwie nie scharakteryzuje każdej z 17 linii metra, że z książką pod pachą będzie Wam się chciało wsłuchiwać w śpiewny dźwięk najnowocześniejszych, szybkobieżnych pociągów Linii 1. Wyskoczyć z
Ligne 7, by zadrzeć głowę na Chaussee-d'Antin Lafayette, na której suficie freski przedstawiają amerykańską rewolucję. Wysiąść z Linii 3 na stacji Parmentier, której nazwa i zielony trejaż na ścianach peronu są hołdem dla człowieka, który odkrył dla paryżan ...
kartofle.
Clarke bacznie obserwuje mieszkanców każdego z dwudziestu paryskich arrondissement. Podpowiada jak rozpoznać prawdziwych paryżan i co to jest "być paryżaninem". Uczy jak znaleźć lokal z fantastyczną kuchnią i opowiada przestał świrować na punkcie wszechobecnych bakterii po tym jak zasiadał w jury prestiżowego konkursu Grand Prix de Baguette de Paris . Czy wiecie, że w 2002 roku mer Paryża powołał specjalny departament, Mission Cinéma, którego zadaniem jest zarządzanie karierą filmową miasta? Clarke zdradza stawki filmowych lokacji i opowiada jak miasto dba by żyjący architekci obiektów "występujących" w filmach otrzymywali z tego tytuły tantiemy.Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się wyemigrować do Paryża, wskazówki Clarke'a z rozdziału o kupowaniu mieszkań mogą okazać się bezcenne. Autor oprócz opisania własnych doświadczeń na rynku nieruchomości, dla celów badawczych odbył kilka spotkań w agentami i właścicielami sprzedającymi mieszkania. To co opisuje w książce to po prostu cuda, będziecie się śmiać i ocierać łzy na przemian. Ostatnich kilka stron do podsumowane wskazówki autora z całej książki, taki jakby skrót "zrezygnowałem z le i la przed nazwami. Podawałem adresy z kodami pocztowymi, które mówią z jaką dzielnicą mamy do czynienia. Na przykład 750009 jest w dziewiątce" . W owym apendyksie, do rozdziału 7.Seks jest zaś taka perełka:"Burdel Le Chabanais. Zamknięto go w 1746 roku, ty świntuchu." :))... stop!Muszę się na chwilę zatrzymać. Mogłabym o książce Clarke'a pisać kolejne 10 tys znaków. I tak jak od 8 lat nie
mogę zapomnieć o cholernym "Merde!" fffujjj, tak koniecznie chciałabym Was namówić na przeczytanie "Paryża na widelcu". Tę książkę
mieć trzeba koniecznie! Nie wiem, czy powinnam namawiać aż tak bardzo, bo w
sumie po ponad 300 stronach czuję żal i pożądanie .Otóż żałuję, że do książki automatycznie nie jest dołączana jej e-bookowa wersja, w której można by robić notatki, wpinać elektroniczne zakładki i koniecznie, ale to koniecznie zabrać ze sobą w najbliższą i każdą kolejną podróż do Paryża. Mało tego, W.A.B. chyba wcale nie wydał jej w wersji e-bookowej! Audiobook niestety sprawy nie rozwiązuje.No i jeszcze pożądam, pożądam podwójnie!Najpierw pożądam czytnika e-booków, którego wciąż nie mam. Nad czytnikiem i elektronicznymi wersjami książek zastanawiam się od jakiegoś czasu. Jednak dopiero "Paryż na widelcu" dał mi do myślenia, że gdybym takowy e-czytnik posiadała, mogłabym natentychmiast "Paryż na widelcu" zakupić w wersji e-bookowej (kiedy będzie taka wersja???). A już będąc szczęśliwą posiadaczką czytnika, mogłabym rozpocząć regularny lobbing wydawnictw książkowych (w tym W.A.B, które wydało wszystkie książki Clarke'a w Polsce), by każdy klient kupujący papierową książkę mógł za przysłowiowe 5 zł, od razu dokupić jej wersję elektroniczną. Bo ja bym chciała i w papierze i "w podróż" i nie chcę płacić podwójnie.
Mogę płacić ciut więcej, ale nie drugie tyle co za druk.Nigdy, przenigdy nie przestanę kupować książek papierowych, ale... za pasem wakacje i oczywiście znów połknę -naście książek w dwa tygodnie, czy wiecie ile muszę się nasłuchać przy pakowaniu ich do walizki podróżnej? czyż czytnik nie rozwiązałby sprawy?
Skoro jesteśmy przy e-bookach, potrzebuję podpowiedzi od kogoś kto miał okazję czytać książki na tablecie oraz na czytniku - który z nich ma przewagę, czy planując tablet jest sens zastanawiać się nad czytnikiem? Jak z ich funkcjami? czy e-czystniki są bardziej wyspecjalizowane niż aplikacje na tablety?a zatem iPad3 ??czy może Onyx Boox M92 ?? poproszę o podpowiedzi, merci :)I jeszcze pożądam podróży, tygodniowej podróży do Paryża. z książką Clarke'a pod pachą (w e-booku bien sur!). Mogłabym spacerować niespiesznie po moim ukochanym
mieście, odkrywać jego wcześniej mi nieznane smaczki - w białych rękawiczkach głaskać krągłe rzeźby w ogrodzie muzeum Jeana Arpa w Clamart, na cały dzień zniknęłabym w podziemiach Hal w Forum des Images, by rozkoszować się starym francuskim kinem - bez książki Clarke'a nigdy bym nie odkryła tego miejsca!Kupcie ten niezwykły "przewodnik", jeśli kiedykolwiek będziecie się wybierać do Paryża, jeśli lubicie wracać do książki po wielokroć. Albo jeśli... chcecie wygrać wycieczkę do Paryża! Wydawca ogłosił w kwietniu konkurs, w którym można wygrać 6-cio dniową wycieczkę . Ja w konkursie nie wezmę udziału, ot lubię po Paryżu snuć się swoimi ścieżkami, ale wygrać jest naprawdę łatwo. Pytanie proste, a odpowiedź sama Wam przyjdzie do głowy, gdy przeczytacie książkę. No i Paryż jesienią...
kasztany,
trufle, kalosze, hehNie pisałabym Wam na własnym blogu o tym konkursie, gdyby nie to, że książka tak bardzo we mnie zapadła i ogromnie się cieszę, że nie porzuciłam lektury po skojarzeniu, że to "TEN Clarke". Latem ukaże się w Polsce jeszcze jeden jego tytuł "1000 lat wkurzania Francuzów", ten z kolei znów nie nastraja mnie optymistycznie, ale po lekturze "Paryża na widelcu" może nawet do niej zajrzę, tym razem świadomie .Tak sobie nawet myślę, że być może powinnam przeprosić autora, za to, że przez dobrych kilka miesięcy po przeczytaniu nieszczęsnej "pierwszej książki" wielokrotnie różnym znajomy odradzałam czytanie "tego angielskiego frankofoba". Może mu się tylko ta pierwsza nie udała? A może to raczej moje "frankofilstwo" zupełnie stępiło mi poczucie humoru? Nie wiem jaka będzie kolejna pozycja i choć nie bardzo mam ochotę sięgać po poprzednie tytuły z "g***" w tytule, jednak jest we mnie nadzieja, że Clarke znów odkryje siebie, zamiast zakładania
maski skandalisty.Jeśli dobrnęliście do końca tego posta, dziękuję :) idę szukać połączeń do Paryża, jutro na śniadanie zjem
bagietkę z
masłem ;)
Będę bardzo (!!) wdzięczna za Wasze podpowiedzi w kwestii czy iPad, czy Onyx Boox do czytania e-booków ?? życzę miłego weekendowego czytania!
Paryż na widelcu. Sekretne życie miastaPaul ClarkeWydawnictwo W.A.B, kwiecień 2012ok 330 stron, 33-39zł