Wykonanie
"Od najmłodszych lat zawsze byłam przy kości, większa, grubsza od swoich rówieśników. W czasach gimnazjum nie było łatwo bo wiadomo jak dzieci potrafią być okrutne - dokuczano mi, obrażano, wyzywano. Jakoś to przetrwałam...""Witam, zacznę od tego, że przypadkowo trafiłam na Twojego bloga, szukając czekgoś o napadach obżarstwa .Troszkę się na nim zasiedziałam i poczytałam wiele Twoich wspaniałych wpisów - podziwiam.Może zacznę od tego jak się to zaczęło, koszmar w którym obecnie żyję (nie oczekuję terapii ani nic z tych rzeczy , po prostu chciałam się z Tobą podzielić swoją historią).Od najmłodszych lat zawsze byłam przy kości , większa , grubsza od swoich rówieśników. W czasach gimnazjum nie było łatwo bo wiadomo jak dzieci potrafią być okrutne - dokuczano mi, obrażano, wyzywano. Jakoś to przetrwałam.W szkole średniej nie było łatwiej. Poszłam do szkoły gdzie kompletnie nikogo nie znałam, chciałam się odizolować od ludzi , którzy w gimnazjum mnie obrażali, więc wybrałam miejsce daleko od swojego miasta. Ludzie tam byli w większości ze wsi, byli inni niż ci miastowi - bardziej życzliwi.Przez kilka lat jakoś
dawałam radę. Przeżyłam swoją pierwszą miłość, chociaż nie było to łatwe, bo kompleksy, które wtedy miałam z powodu tuszy, poniekąd zniszczyły...Nadszedł czas matur - uznałam, że będzie dobrze zakończyż ostatni rok z mniejszą wagą, zaczęłam więc odchudzanie. Coś niby schudłam, ale wciąż to nie było "to" do czego dążyłam.Kończąc technikum wzięłam się za siebie, zaczęłam prace i rozpoczęłam odchudzanie. Głupie diety, Soutch Beach, jogurtowa, itp. i dużo biegałam (zawsze miałam pociąg do
sportu). Zaczęłam chudnąć.Później gdzieś przeczytałam o wymiotowaniu, że można przy tym schudnąć i jeść co się chce... i się zaczeło...Na początku wymiotowałam od czasu, do czasu, później więcej...Aż straciłam nad tym kontrolę i wymiotowałam po kilka
razy dziennie. Rodzina widziała, że coś nie tak, że chudnę. Ciągle brakowało mi kasy (wydawałam fortunę na swoje uczty).W święta, po wielkim obżarstwie rozpłakałam się i opowiedziałam rodzicom co się dzieje, że nie
daje rady i nie radze sobie z tym , brakuje mi kontroli . Mama postanowiła mi pomóc, znalazła psychiatrę i poszłam na terapie grupową . Byłam na niej pół roku, ale tematu bulimii w ogóle nikt nie poruszał, tylko ciągle o tym, że jestem z mama za bardzo zżyta i czas odciąć pępowinę...Terapia minęła, niby się poprawiło... Stałam się pewniejsza siebie. Wtedy zaczęłam szaleć i traktować ludzi jak mnie kiedyś traktowano - byłam wredna dla kobiet i facetów.Po pewnym czasie przebierania facetów , poznałam swojego obecnego
męża . Zakochałam się, wiedziałam, że to jest to. Po pól roku oświadczył mi się, po roku czasu wzięliśmy ślub. Choroba, czasem wracała, ale to były jednorazowe wyskoki. Zmieniłam prace, dostałam awans, zrobiłam prawo jazdy i
zaszłam w ciążę. Bałam się tego że przytyje, ale jakoś uszło - 8 kg . Urodziła się moja wspaniała córeczka. W ciągu tygodnia praktycznie wróciłam do wagi z przed ciąży.Myślałam, ze bulimia za mną.Zaczęłam jeść zdrowo, praktycznie wszystko przyrządzałam sama, co chwile siedziałam w kuchni i pichciłam zdrowe przysmaki. Rozpoczęłam także ćwiczenia interwałowe na orbiterku . Waga leciała w dół, a ja wciąż sobie mówiłam "A jeszcze kg..." . Obsesyjnie liczyłam zjadane kcal i spalane, nieustannie odczytywałam, co ile ma kcal . Mąż
mówi, że działam jak kalkulator kcal.Wszystko stało się obsesją, wymknęło się
spod kontroli... W nocy planowałam posiłki na następny dzień, rozkładając je na kcal. Uwielbiam
słodycze, nie potrafię w ciągu dnia nie zjeść nic słodkiego, ale
jadłam tak by nie przekroczyć 1800-2000 kcal dziennie. Dużo też sobie odmawiałam, aż zaczęły się napady obżarstwa i wymioty - wciąz to samo.Wróciłam do tego co było kiedyś, jem 2-3 dni normalnie a później obżarstwo i wymioty. Nie radze sobie z tym. Nie potrafię się zaakceptować, strach przed przytyciem jest tak ogromny, ze pochłania cała moja pozytywna energie. Jak zaczynam sobie mówić "Jesteś piękna" czy "
Będę ważyła 68kg czy 75kg" to za chwile dopada mnie myśl "Boże, dziewczyno, nie będziesz piękna jak będziesz grubsza" (obecna waga 62 kg i 170cm wzrostu ). Nie potrafię siebie zaakceptować, mimo że tak bardzo bym chciała. Nie potrafię się cieszyć życiem, wspaniałą córka i kochającym mężem - obsesja mojego wyglądu jest tak silna, że często
tracę przez nią chęci do życia...Poszłam teraz do psychologa, dostałam skierowanie na psychoterapię indywidualną, ale muszę sobie na nią poczekać, co może to trwać nawet do pół roku... Boje się , że nie dam tyle czekać, niestety prywatnie mnie nie stać na taką terapię.Chcę żyć normalnie.Zjeść to na co mam ochotę nie licząc kcal i nie żyć w strachu, ze przytyję. Mam aktywny tryb życia, codziennie obowiązki , sprzątanie, gotowanie zajmowanie się córeczką, chodzę każdego dnia na spacer po 1-2 h czasem więcej, ćwiczę minimum 3
razy w tygodniu. Unikam spotkań ze znajomymi by nie
mieć powodów do jedzenia w knajpach czy na imprezach domowych. Nie chce tak żyć, ale chyba zawsze bd musiała uważać na to co jem... Nie wiem co dalej robić... Nie potrafię się cieszyć tym co mam, a wiem, ze mam dużo..."Dlaczego upubliczniam Wasze historie?Ponieważ wiem, że obdarzycie autora dużą dawką wsparcia i zrozumienia.Ponieważ powinniście wiedzieć, jak to rzeczywiście wygląda z perspektywy osoby, która boryka się z podobnymi problemami.Ponieważ wielu osobom to pomaga zrozumieć.