Wykonanie

Na wstępie zaznaczam, że mimo cierpkiego tytułu, będzie to recenzja jednoznacznie pozytywna dla tej Kieleckiej restauracji z azjatycką kuchnią. Nie odbiera mi to jednak prawa do konstruktywnego ponarzekania w paru sprawach, które mnie drażniły przy każdych odwiedzinach, podczas przygotowań się do tej recenzji. A w tym przypadku jestem przygotowany bardziej niż skrupulatnie; jadłem tam o każdej
porze roku, każdej
porze dnia i co prawda nie dałem rady spróbować nawet 1/10 z całości ponad stu punktowego menu (nie licząc zestawów i
napojów) ale to, co widziałem, zjadłem i doznałem w zupełności wystarczy na rzetelną recenzję.

Czas na dobre strony wystroju. Ta część będzie niestety krótsza, ale chyba to taka jej natura, bo zawsze łatwiej jest się czepiać niż chwalić. Na pierwszym miejscu bez zastanowienia stawiam dwa akwaria Kolorowo urządzone, dobrze podświetlone, zaaranżowane w przestrzeni tak, że każdy gość może podziwiać pływające w nim różne gatunki różnobarwnych rybek. Następne w kolejce warte pochwały są parawany. Wynalazek nie taki znowu nowy, a organizuje przestrzeń sali tak, że nikt nam w talerz zaglądać nie będzie. Taka mała i prosta rzecz, która znakomicie się sprawdza w praktyce. Łazienka też jest w porządku, nie ma do czego się przyczepić, może tylko martwi fakt, że jedna łazienka na ponad 30 osób może okazać się problemem w awaryjnych sytuacjach. Obecność szatni, to również miłe zaskoczenie, a to element który coraz rzadziej spotyka się w restauracjach. Może takie nic, ale mając w pamięci krzesła obwieszone ciężkimi futrami które co i rusz przewracają się na innych gości, albo jeden, gęsto obwieszony stojak z kurtkami, lecący do czyjejś zupy, to zwykła szatnia okazuję się idealnym rozwiązaniem (tym bardziej że najczęściej ja jestem ofiarą takich "wypadków"). Kończąc rozdział o wystroju wspomnę jeszcze o oświetleniu; przewidywalnym, co jest zarówno plusem i minusem, bo jest ono dobrze wyważone, ale w formie nudne. Nie jest za jasno, a widzimy własny talerz, czegóż chcieć więcej?

Gdy już nasyciliśmy się widokami, zostawiliśmy kurtkę w szatni i rozsiedliśmy się w krześle, w chwilę pojawia się sympatyczna i uśmiechnięta kelnerka witając nas serdecznie i podając nam menu. Menu to gruba lektura, jak już wspominałem na ponad sto pozycji, dlatego kelnerka
daje nam dużo czasu na zdecydowanie się. Gorzej dla nas jeżeli wiemy po co konkretnie przyszliśmy, bo musimy odsiedzieć bezczynnie parę minut zanim nasze zamówienie zostanie przyjęte. Same menu moim zdaniem grubo przerośnięte i powinno zawierać góra 20 pozycji, ale patrząc wstecz zawsze jedząc w lokalach z kuchnią azjatycką takie mnie spotykają (przytłaczają wręcz), więc nie ma co wymagać rewolucji. Po wczytaniu się w karty znajduję tam parę pozycji nie kojarzących się raczej z charakterem restauracji jak
golonka, "
wołowina po Indyjsku", czy
karp na trzy różne sposoby (chociaż ten jako pierwszy w historii był hodowany na terenach Chin już V w p.n.e). Jest też tradycyjnie dla najbardziej wybrednych "zestaw po Polsku", czyli filet panierowany z frytkami i surówką. Reszta jakby żywcem spisana z jednego podręcznika dla wszystkich restauratorów z kuchnią azjatycką w cenach od 5 zł za zupę, przez
makaron ryżowy smażony z
kurczakiem za 16 zł i
węgorza azjatyckiego z
trawą cytrynową na ostro za 26 zł do
polędwicę wołową "po Chińsku z kociołem gorącym"(?) za 35,80 zł. Jeżeli przyszliście ze znajomymi gorąco polecam proponowane na drugiej stronie zestawy dań, które po w przeliczeniu na jedną osobę są małym wydatkiem, można spróbować parę różnych potraw, najeść się oczywiście i do tego zintegrować dzięki kładzionej na środku stołu, dużej obrotowej tacy na której w schludnych półmiskach podawane są kolorowe potrawy (w zestawie dla 4 osób). Jedzenie zostanie oczywiście podane podejrzanie szybko, co jest chyba charakterystyczne dla wszystkich tego typu restauracji i oczywiście jest kolejnym plusem. Do jedzenia wypada zamówić coś do picia, a wybór jest przyzwoity i poza
piwem czy colą możemy skusić się na przykład na zieloną
herbatę z jaśminem, która ułatwi nam trawienie, a swoim delikatnym smakiem i aromatem uprzyjemni spędzony czas.Kończąc ten i tak już długi wywód pozwolę sobie przytoczyć pewną anegdotkę. Otóż mój znajomy, rodowity Kielczanin mieszka teraz w Poznaniu, a to kawałek
drogi. Bywając w domu rodzinnym od czasu do czasu, za każdym razem stara się naciągnąć swoją mamę, żeby zafundowała mu obiad właśnie do Asean-a. To nie tak, że nie stać go żeby zjeść w Poznaniu, albo że sam nie potrafi sobie czegoś upichcić, po prostu tamtejsze jedzenie jest bezdyskusyjnie smaczne i warto zajrzeć tam przy każdej okazji.recenzji ciąg dalszy nastąpi