Wykonanie
Poziom pierwszy pomaga składać słowa, drugi – zdania, trzeci uczy połykać strony. Im wyższy poziom, tym większa ilość wyrazów w tekście, dłuższe zdania. Ale też mniej kolorowe i w ogóle mniej ilustracji. Dlaczego? Bo siedmiolatki, dla których przeznaczony jest poziom trzeci książeczek z
serii „Czytam sobie”, nie chcą już oglądać kolorowych stron – bo nie są już małymi dziećmi i chcą być traktowane jak należy. Czyli po dorosłemu. A więc i książki muszą
mieć dorosłe. Czarno-białe ilustracje i przewaga ilościowa tekstu nad ilustracjami
daje im poczucie obcowania z poważną książką dla dorosłego czytelnika.
Seria „Czytam sobie” to – jak podaje wydawnictwo – pierwsza na naszym rynku przygotowana zgodnie z zaleceniami pedagogów
seria do wspierania nauki czytania. Nie wiem czy pierwsza, ale na pewno świetnie przemyślana. Tym bardziej, że poczytałam sama,
potem poczytałam zaprzyjaźnionym dzieciakom, wspólnie obmacaliśmy zawartość i okładki, a naklejkami z ostatniej strony dzieci zażyczyły sobie powyklejać mój laptop i swoje zeszyty (co prawda jeszcze nie z sensownymi ciągami wyrazów, ale na pewno ze skarbami).
Dzieciaki lubią naklejki, ja lubię naklejki, wszyscy lubią naklejki. Dziecko może czytać sobie i być super. A po przeczytaniu książki wypełnić dyplom, który o superanckości młodego bibliofila zaświadcza.
Egmont zaprosił do współtworzenia
serii całą polską
śmietankę dziecięcych
pisarzy i ilustratorów. Historie wymyślili m.in. Grzegorz Kasdepke, Agnieszka Frączek, Wojciech Widłak, Joanna Olech, a ilustracje wyszły
spod pędzli Joanny Rusinek, Mikołaja Kamlera czy Diany Kasprowicz. Zresztą każda książeczka jest stworzona przed inny duet pisarsko-rysowniczy. Wszystkie razem tworzą genialną całość. Co ważniejsze, autorzy książek zaznaczają, że nie służą one do wspólnego czytania. Zostały stworzone tak, żeby rodzice i nauczyciele nie dali namówić się na głośne czytanie – to dziecko samo ma osiągać sukces.Szata graficzna, jej pomysł i wykonanie jest estetycznie rewelacyjne. Patronat honorowy nad całością objęła Biblioteka Narodowa. Zadbano nawet o takie szczegóły, jak umieszczenie na okładkach chłopca siedzącego na stosie książek, któremu wraz ze wzrostem trudności tekstów, powiększa się stos książek, na którym
siedzi. Pomyślano też o dużej czcionce, jaką dzieci lubią, czytelnej numeracji stron, która pozwala dziecku
śledzić postępy w czytaniu. Swoją
drogą, nie wiem czy to tylko gadżet przydatny dzieciom, bo ja też podczas czytania sprawdzam numery stron i wkurzam się niemiłosiernie, kiedy nie mam ich zaznaczonych.
Z dziewięciu książek, jakie znalazły się w
serii, przeczytałam trzy, po jednej z każdego poziomu.
„Psotny Franek” ma jaskrawe
portki i moherowy beret na głowie – ten zestaw pozwala mu płatać
figle, szczególnie starszym
panom Leonom, szczególnie w zimie i szczególnie, kiedy panowie Leonowie wpadają na bałwany i od tego pękają im szkła w okularach.
„Maja na tropie jaja” wyrusza w wyprawę dookoła świata. A przynajmniej kilkoma różnymi środkami transportu, co jest prawie jak wyprawa dookoła świata. Razem z papugą tropią jej
jajo. Rysopis
jaja: czarny loczek na czubku skorupki, chude czarne pęcinki. I świeci, bo jest złote.
„Kasztan, tapczan i tralala” to historia o Basi, która – jak to młodsze siostry mają w nawyku – ma nieco wrednego starszego brata, który z jednej strony chce się nią bardzo opiekować, z drugiej strony nie może się powstrzymać, żeby nie robić jej w
bambuko. A chodzi o
kasztanowe ludki, które w swoim słodkim roztargnieniu zapodziały gdzieś swoją królową
kasztanów.Agnieszka Frączek, Joanna Rusinek – „Psotny Franek” (poziom 1)Rafał Witek, Emilia Dziubak – „Maja na tropie jaja” (poziom 2)Grzegorz Kasdepke, Daniel de Latour – „Kasztan, tapczan, tralala” (poziom 3)(
seria "Czytam sobie", Wydawnictwo Egmont, Warszawa 2012)