ßßß
Potem już szło ładnie. Trasa prosta, znana mi dobrze, chociaż nie z biegów a z przejażdżek rowerowych. Już na drugim kilometrze zaczęło padać (genialnie spisała się czapka z daszkiem). Na DDR przy Bystrzycy widziałam niegroźną kraksę między biegaczem i rowerzystą i ucieszyłam, że słuchawkę mam tylko w jednym uchu. Lubię biegać przy muzyce, ale w takim tłumie warto wiedzieć co się dzieje dookoła.Następnie czekał na nas niezbyt stromy, ale długi podbieg do ulicy Filaretów. Nie zmęczył mnie za bardzo, chociaż tempo miałam nieco wolniejsze. Zaraz za podbiegiem ostry zbieg na ulicę Głęboką. Tutaj biegło mi się szybciutko i lekko. Wiedziałam, że trzeba to wykorzystać bo za chwilę kolejny, tym razem ostrzejszy podbieg. Właśnie na ulicy Sowińskiego z radością wspominałam moje wakacyjne podbiegi na 10 % chorwackiej górce. Kiedy tutaj wydawało mi się, że jest ciężko, samo wspomnienie tamtej górki powodowało, że nogi biegły same. Kiedy dobiegliśmy do KULu wiedziałam, że to jest moment na przyspieszenie - ostatni płaski fragment, przed brukowym finiszem. Nie byłam szczególnie zmęczona, więc biegłam. Teraz wiem, że jednak trochę zbyt zachowawczo, ale nic nie poradzę na to, że ja to jednak zbyt ostrożna jestem. Deszcz lał się z nieba coraz bardziej, ale jakoś przestało mi to przeszkadzać. Było nawet lepiej niż przy połówkowych upałach w czerwcu. Na Starówce bałam się mokrych kocich łbów, ale nie było tak źle. Kiedy ja biegłam, ludzi nie było za dużo i nikt pod nogi nie wchodził. Tuż przed Bramą Grodzką wyprzedziła mnie jakaś dziewczyna. Tak mnie to zdenerwowało, że ostro przyspieszyłam i do samej mety darłam już nieźle. Na tyle szybko, że zauważył to nawet pan prowadzący ;)Co mnie cieszy? To, że nareszcie udało mi się pokonać drugą połowę szybciej niż pierwszą, że zachowałam siły na ładny finisz i że zrobiłam życiówkę. Jak dla mnie czas netto 53:26 jest wymarzony, szczególnie w tych warunkach i na takiej trasie.