Wykonanie
Sporo osób namawiało mnie do odwiedzenia tego miejsca, zapewniając, że istniejąca od wielu lat restauracja Hanoi przy ul. Legnickiej ciągle trzyma poziom. Hanoi niewiele ma wspólnego, a właściwie poza nazwą, nic, z sieciówką Ha-Noi . Początkowo miałem
plan wrzucić relację po przynajmniej dwukrotnym odwiedzeniu restauracji, niestety pierwszy na tyle mnie zniechęcił, że podrzucam wam tylko krótki wpis z jednego wyjścia.
Restauracja znajduje się tuż przy głównej ulicy, ale nijak nie da się zaparkować w jej okolicy. Parking przed lokalem jest szczelnie zagrodzony szlabanem dostępnym tylko dla mieszkańców okolicznych bloków. Udało mi się znaleźć miejsce od tyłu, nadrabiając sporo
drogi i podjeżdżając od ulicy Braniborskiej, choć i tam znalezienie jednej luki pomiędzy upchniętymi autami graniczy z cudem.Wchodzimy do środka, a tam… czar PRL-u.
Kiczowate wstawki z pseudo azjatyckimi motywami w połączeniu z obrusami z poprzedniej epoki oraz stołami jeszcze starszymi, a także wydeptanym dywanem, wywołują szeroki uśmiech na twarzy. W lokalu panuje taki półmrok, że momentalnie chce się spać, a depresyjny klimat podkręcają jeszcze
bambusowe parawany oddzielające stoliki stojące przy oknach. Doprawdy mało zachęcający wystrój.Otwieramy jednak kartę, bo to główny cel naszej wędrówki do Hanoi. Jak to zazwyczaj w azjatyckich barach bywa, wybór dań jest ogromny, poczynając od sajgonek i pierożków hacao, na daniach z
owocami morza kończąc.Decyduję się tradycyjnie już na sajgonki (6,50 zł), które wielbię do granic możliwości, a na drugie danie domawiam
kurczaka Kung-Fu (19,90 zł), który mimo że jest zaznaczony jako potrawa ostra, proszę o ostrość piekielną.Po przyjęciu zamówienia, kelnerka zanosi zamówienie na kuchnię, a po chwili dochodzi do sytuacji, która jest po części komiczna, a z drugiej strony, nieco żenująca. Przy okienku dzielącym salę od kuchni, kucharz dość siarczyście zaczął kłócić się z kelnerką, a cała scena trwała kilkadziesiąt sekund. Ekipa jakby niespecjalnie przejęła się obecnością klientów w środku.Nic to, po kilku minutach otrzymuję moje sajgonki wraz z sosem w osobnej miseczce. Nie jest to jednak gęsty sos, który znamy z typowych azjatyckich barów, ale – sądząc po zapachu – mieszanka
sosu sojowego,
octu i
płatków chili.
Sajgonki nieźle wysmażone, chrupiące i nienasiąknięte nadmiernie tłuszczem. W środku sporo farszu, aczkolwiek chyba najmniej
mięsa. Zabrakło mi w nich kropki nad i, czegoś podkreślającego smak. Sajgonki okazały się mdłe, jakby kompletnie niedoprawione. Sytuację próbowałem ratować sosem, ale ten okazał się totalną porażką. Po pierwsze, jego
wodna konsystencja w żaden sposób nie ułatwiała maczania w nim sajgonek z nadzieją, że choć jego część na nich zostanie, a po drugie – jedynymi
smakami, które były wyczuwalne, okazał się
sos sojowy oraz
ocet.Po sajgonkach nadszedł czas na danie główne, czyli
kurczaka Kung-Fu w
ostrym sosie ze świeżymi warzywami,
grzybami i
orzechami ziemnymi. Nieco się zdziwiłem, kiedy otrzymałem samo danie, bez dodatków. Nie doczytałem w karcie, że do dań głównych osobno trzeba domówić
makaron lub
ryż oraz surówkę. Czym prędzej poprosiłem więc o
makaron chiński oraz surówkę z
białej kapusty.
Co tu dużo mówić,
makaron standardowy, surówka bardzo smaczna, tym bardziej, że podana z pokruszonymi
orzechami, co bardzo mi odpowiada, ale
kurczak Kung-Fu położył mnie na
łopatki jednym ciosem. Niestety, nie była to ani ostrość, ani tym bardziej dobry smak. Podobnie jak w przypadku sosu do sajgonek, głównym elementem wyczuwalnym w potrawie był
ocet, skutecznie zabijający całą resztę. Ciężko mi cokolwiek innego napisać o tej potrawie, ale lepsze ajzatyckie obiady, które miałem okazję jeść w życiu, mógłbym wymieniać godzinami. To było po prostu coś fatalnego, w dodatku z wielkimi kawałkami
kurczaka, który fragmentami nie był dosmażony.Jedzenie, a zwłaszcza drugie danie pozostawiło fatalne wrażenie, jeszcze gorsze niż wygląd restauracji. Uwierzcie, wolę zjeść w typowym „chińczyku”, w małej budce z klejącymi się stołami, ale dobre jedzenie. W Hanoi na pozór jest czysto, ale tak naprawdę restauracji przydałby się spory lifting zarówno wystroju, jak i na kuchni. Do tego ceny, które lekko mnie zszokowały. Za całość z
wodą niegazowaną zapłaciłem 38,50 zł, co jest bardzo wysoką kwotą. Właściciele lokalu rozumują pewnie, że mogą
mieć wyższe ceny, skoro przyjmują gości w schludnym lokalu. Niestety, nie tędy
droga.Na koniec jeszcze jedna rzecz nawiązująca do tematu pieniędzy. Dopiero wychodząc zerknąłem na stojący przy wejściu potykacz, informujący o promocji – 19,90 zł za danie obiadowe i zupę. Moja
wina, że nie zauważyłem wcześniej, ale to chyba także zadanie kelnerek, aby poinformować klientów o tego rodzaju promocjach, nieprawdaż?Restauracja Hanoiul. Legnicka 32MENU