Wykonanie
No to jestem. Moja kontuzja doprowadziła mnie do przymusowego zesłania przez ZUS do sanatorium.
Powiem Wam, że życie bywa przewrotne. Marzyłam o tym aby posiedzieć trochę w Bieszczadach, poobcować z naturą. No i
siedzę. 24 dni w Domu Zdrojowym w Polańczyku.Mnogość emocji jaka mnie uderzyła wczoraj, czyli w dniu przyjazdu, doświadczam tylko podczas kłótni z Bartkiem. To dość osobliwe doświadczenie. Nie, nie kłótnie. Pobyt tutaj. Pierwsze wrażenie piorunujące.
Droga przez las i wyskakująca przed moją
maskę sarna przypomniały mi, że nie jestem już w
mieście. Pięknie oświetlona Tama, księżyc okrągły jak dobrze wypieczona
bułka drożdżowa, deptak w Polańczyku prowadzący wprost do jeziora... Błogo.
Budynek sanatorium niczego sobie,
Panie na recepcji niezwykle miłe, Pani Ordynator równa Babeczka, pielęgniarki super pomocne - myślę nie jest źle. I wtedy wchodzę do pokoju, który okazuje się, dzielę z dwoma
Paniami. Doznaję flashbacku kolonijnym i czuje jak robię się dziewięcioletnią Anią, której pierwsza myśl brzmi: "Mamo, Tato zabierzcie mnie do domu!!" i normalnie łzy stają mi w oczach. Wybiegam na korytarz z
kubkiem i
herbatą w ręku, siadam na linoleum i włączam czajnik. Tak, na każdym piętrze jest wspólny czajnik ale w recepcji można wypożyczyć za 50 zł prywatny.
Seria smsów z wspierającą mnie rodziną nieco mnie uspakaja. Ich poczucie humoru i złośliwości stawiają mnie na nogi. Chyba faktycznie trochę przesadzam ze swoją reakcją.Schodzę do recepcji po kartę informacyjną i od razu zaprzyjaźniam się z "lokalsem". Krótki reaserch i już wiem, gdzie najlepiej na imprezę, gdzie zjeść, że 3 km stąd jest stadnina koni - ponoć najlepsza - że jutro potańcówka w
budynku obok i że jak przyjdę na śniadanie o 8:25 zamiast 8:00 to jeszcze się załapię ale już o 8:30 nie. Uff,
mogę pospać. Kto do diabła tak jada?! Śniadanie o 8:00, obiad o 13:00 i kolacja o 17:00?! Kto kurwa je kolacje o 17:00??!! "Zdrowi ludzie" - skomentowała moja przyjaciółka Ania i wtedy dotarło do mnie, że naprawdę jestem w Domu Zdrojowym na dwadzieścia cztery dni. Chciało by się
rzec "ahoj przygodo!" ale tu chyba się chyba
mówi "do następnego zabiegu"!