ßßß
Dziwna sprawa... kiedy 16 listopada w godzinach przedpołudniowych opuszczałam swoje mieszkanie, był rok 2013. Mało tego, byłam w Polsce... w Europie... I choć wizę do USA mam ważną jeszcze przez następne 4 lata, paszport Polsatu ważny jest bezterminowo, to jednak nie spodziewałam się tego dnia podróży w czasie i przestrzeni... No dobrze, tak naprawdę to się spodziewałam, bo w końcu same z Olą i Dominiką ją sobie zafundowałyśmy. A to z okazji kolejnej edycji "Restaurant Day" czyli "Jednodniowej Restauracji", którą tym razem zdecydowałyśmy się obchodzić pod hasłem powrotu do Ameryki z pierwszej połowy XX wieku. Podróż tę potraktowałyśmy bardzo poważnie, żadnych tam kilku smętnych muffinów i hamburgerów na odwal. Tego dnia w "Spółdzielni", w której zorganizowałyśmy Restaurant Day, wszystko musiało stylistycznie pasować do tematu przewodniego. Była więc odpowiednia muzyka - szlagiery z epoki, ozdoby: plakaty (mi osobiście najbardziej podobały się dwa "plakaty" Cadillaców), girlandy i inne cudeńka. Wykorzystałyśmy też rzutnik, dzięki któremu dzieci mogły obejrzeć wersję retro bajek o Myszce Mickey, Kaczorze Donaldzie, a dorośli obejrzeć prezentację zdjęć m.in z Nowego Jorku oraz film "Mężczyźni wolą blondynki"
Naszą restaurację otworzyłyśmy w samo południe. Jednak zanim nakarmiłyśmy pierwszych klientów, odbyły się warsztaty dekorowania babeczek, w których udział wzięli rodzice z dziećmi. Poprowadziła je Ola - moje guru w zakresie słodkich wypieków.
W tym wszystkim nie możemy oczywiście zapomnieć o kwestii najważniejszej w Jednodniowej Restauracji, czyli o jedzeniu. Jakżeby inaczej. Bo jedzenie również musiało wpisywać się w klimat tego dnia, tzn. być typowo amerykańskie. Na stołach królowały słodkości, a jeśli chodzi o potrawy wytrawne, to zaserwowałam dwie sałatki: Caesar Salad i Waldorf Salad oraz hot dogi w "stylu Chicago" (Chicago-style hot dogs), na które przepis znajdziecie na samym dole niniejszego tekstu. Na deser dorzuciłam key lime pie . Ach, zapomniałabym jeszcze o różowej wacie cukrowej. Generalnie z restauracji nikt nie wyszedł głodny.


A na deser kilka, z moich wielu ulubionych hitów lat 50':Jerry Lee Lewis - "Great balls of fire"Chuck Berry - "Johnny B. Goode"Little Richard - "Tutti Frutti"The Chordettes - Mr Sandman





