Wykonanie
Uwielbiam te okolice, ale najchętniej przyjeżdżałabym tu we wrześniu, w maju albo i w grudniu... Z plażowania nici, ale przynajmniej jest spokojnie i można w ciszy upajać się romantycznym
widokiem morza i smakiem
ryby. Czy da się to połączyć te atrakcje z opalaniem, kąpielami w morzu i zwiedzaniem? Spędziliśmy trzy i pół dnia w Trójmieście - w poszukiwaniu nowych ścieżek, pustych plaż i naprawdę dobrej kuchni. Nie każdy lubi wakacje w tym samym stylu, więc dla jasności przedstawiam swoje kryteria: ma być aktywnie, cicho, malowniczo, smacznie.Po pierwsze - nocleg i miejsca warte poleceniaAlbo pensjonat przy plaży, albo cisza i spokój z dala od turystycznego gwaru. Zatrzymaliśmy się w obiekcie znalezionym na jednym z portali rezerwacyjnych. Zielony domek leży na wzgórzu Mickiewicza - cztery przystanki tramwajowe od centrum Gdańska. Ciche, leniwe osiedle i skromne, ale czyściutkie lokum w dobrej cenie - z gospodarzem, który o wszystko dba i chętnie doradzi, dokąd pójść, jak dojechać i pogawędzi o starym, dobrym rocku. Nie potrzeba nam niczego więcej. Co ważne, w okolicy zawsze było gdzie zaparkować, więc nasz „wyjechany” samochód miał gdzie odpocząć.Piętnaście minut jazdy do (zatłoczonej) plaży w Brzeźnie, nieco dalej do tej w Stogach, gdzie ludzi znacznie mniej i można w spokoju cieszyć się wschodem i zachodem słońca. W upalny dzień oczywiście też nie jest tu pusto, ale wieczorem robi się bardziej kameralnie - nie to co chociażby w Brzeźnie - gwarnym i pełnym życia do później nocy. Rano można tu pobiegać, ale uwaga - na trasie jest plaża nudystów. Warto wiedzieć, żeby uniknąć zaskoczenia.
Gdańsk Stogi, fot. Ugotuj.toGorąco polecam Wyspę Sobieszewską, położoną w granicach administracyjnych Gdańska. Samochodem dojedziecie tu w 20-30 minut. Po drodze nacieszycie oczy
widokiem żaglówek pływających po malowniczej Martwej Wiśle. Parkujemy niedaleko lasu i idziemy do Ptasiego Raju, rezerwatu
ptactwa, który się tu znajduje. Trasa prowadząca do plaży na
mapie wygląda niepozornie, może na 15 minut spaceru - idziemy jednak 30-40 minut przez las. Na drzewach mnóstwo budek dla ptaków, gdzieniegdzie tabliczki wskazujące na występujące w okolicy ciekawsze gatunki. Oko niewprawnego ornitologa nie zobaczy tu raczej zbyt wiele, ale śpiewy ptaków piękne. Trasa na pewno świetna na rower - ścieżka jest szeroka i wygodna. Trochę się niecierpliwimy, bo chcemy w końcu zobaczyć morze, kiedy nagle...
Wyspa Sobieszewska, fot. Ugotuj.toWidok plaży zapiera dech w piersiach, w naszej okolicy jest tylko garstka ludzi, piasek drobny i jasny. Idealne miejsce na piknik, grę we frisbee, spokojny odpoczynek. Warto tu dojechać i przejść się, żeby naprawdę cieszyć się morzem. Dość silny wiatr sprawia, że nie jest zbyt gorąco, z czasem robi się wręcz chłodno - mimo że dzień był upalny. Na dodatek na zegarku 19, w brzuchach pusto, więc chyba czas się zbierać! Tuż obok naszego parkingu jest smażalnia ryb, ale wygląda na niezbyt często uczęszczaną, więc nie ryzykujemy.
Plaża na Wyspie Sobieszewskiej, fot. Ugotuj.toNa Wyspie Sobieszewskiej są też bardziej popularne plaże z rozbudowaną infrastrukturą - zainteresuje to tych, którzy nie mają ochoty na półgodzinny spacer przez las i tych, którzy koniecznie muszą
mieć pod ręką smażalnię ryb lub budkę z goframi.Zachęceni opowieściami naszego gospodarza, postanawiamy odwiedzić Rewę . Chcieliśmy jechać na Hel, ale w okolicach weekendu podobno nie jest to najlepszy pomysł - ruch na drogach ogromny. Na drodze rzeczywiście wita nas pokaźny korek, 40-kilometrową trasę pokonujemy przez ponad 1,5 godziny. Plaża rzeczywiście ładna, malowniczo położona, a
woda w zatoce jest nieco cieplejsza i bardziej przejrzysta. Jednak nie jest to miejsce dla szukających spokoju - opalają się tu tłumy. My nie należymy do fanów całodziennego smażenia się na słońcu, więc po dwóch godzinach jedziemy szukać czegoś do jedzenia.Warto wybrać się do latarni morskiej w Gdańsku-Nowym Porcie. Można wspiąć się po schodkach na górę i podziwiać
widoki, a także zobaczyć kulę czasu. W XIX wieku takie kule służyły kapitanom statków do nastawiania chronometrów okrętowych, dzięki
czemu byli w stanie określić czas i swoje położenie na zaplanowanym etapie podróży. Codziennie tuż przed południem podnoszono ją na szczyt masztu i dokładnie o godzinie 12 (na sygnał telegraficzny z Królewskiego Obserwatorium Astronomicznego w Berlinie), następował jej spadek. Dziś nie jest już potrzebna nawigatorom, ale jest atrakcją i ciekawą lekcją historii - odtwarzaną cztery
razy dziennie - o 12, 14, 16 i 18. Udało nam się zdążyć na jedną z nich i chyba bylibyśmy nieco zawiedzeni wizytą w latarni, gdyby nie obecność Starszego Latarnika opowiadającego jej i swoją historię. Stefan Jacek Michalak przez ponad 40 lat mieszkał w Kanadzie, ale na początku lat 90. wrócił do Polski i postanowił... kupić latarnię w Gdańsku-Nowym Porcie. Odrestaurował ją i stworzył swoje prywatne małe muzeum. Od tamtej
pory przyjmuje turystów, którzy chcą wspiąć się na 114 stopni latarni, nastawić zegarki zgodnie z opadającą kulą czasu i posłuchać opowieści o historii latarni i spełnionym marzeniu latarnika. Bilet normalny kosztuje 10 złotych.
Latarnia morska w Gdańsku, fot. Ugotuj.toMoże i Sopot jest trochę snobistyczny, ale jeśli tylko odsuniecie się nieco od słynnego Monciaka, nie pożałujecie. Traficie na spokojne, malownicze uliczki i bardzo dużo zieleni - pospacerujcie po tym niewielkim
mieście i cieszcie się klimatem.Po drugie (ale mo że wa żniejsze) - jedzenieZmęczeni po podróży do Trójmiasta, chcemy się posilić w nadmorskiej smażalni. W internetowych rankingach polecany jest
między innymi bar Knaga w Brzeźnie. Jedziemy więc i zamawiamy
rybę z surówką i frytkami - ot, taki wakacyjny klasyk. Robi się smutno. Nie zrozumcie mnie źle, jedzenie nie jest niesmaczne. Jest po prostu zaskakująco przeciętne jak na polecane miejsce. Opcja dość niskobudżetowa, bo płacimy koło 50 zł za posiłek dla dwóch osób z
napojami. Niestety jednak nie jesteśmy zbyt najedzeni, ratujemy się goframi.
Gofr ze świeżymi
owocami - najlepszy! fot. Ugotuj.toW drodze na sopocką na plażę zaglądamy do restauracji Bulaj (Al. F. Mamuszki 22, wejście na plażę nr 12). Rozsiadamy się na zewnątrz, bo pogoda wyśmienita, a widok na morze naprawdę przyjemny. Zamawiamy zupę dnia (dziś jest to soljanka), gołąbki i
rybę dnia, którą jest turbot podawany z młodymi
ziemniakami i
sałatką. Zupa pyszna, lekko pikantna, pełna kawałków warzyw i ryb. Gołąbki bardzo łagodne - niektórym mogą się wydawać nieco niewyraźne, ale ja lubię takie smaki, więc mi smakują. Konkurencję wygrywa jednak okazałe danie z turbotem w roli głównej.
Ryba jest naprawdę delikatna, świeża - można się nacieszyć smakiem
ryby, a nie użytych przypraw i dodatków. Podane ziemniaczki również bardzo mi smakują, a to nie zawsze takie oczywiste - nie są za twarde, za miękkie, jest smak i apetyczna skórka. Do tego dostaję solidną miskę sałatki. Cena dania to 69 złotych, więc dość
drogo, ale spokojnie można znaleźć tu coś tańszego - zupy kosztują kilkanaście złotych, wiele dań 20-30 złotych. Kuchnia, jakiej spróbowaliśmy w Bulaju, jest prosta, ale bardzo smaczna, bo dania są po prostu wzorowo przygotowane. Bez kombinowania i efekciarstwa. Prostota zwycięża.
fot. Ugotuj.toDeseru nie próbujemy w Bulaju, bo idziemy prosto do
cukierni, do której mam ogromną słabość i którą odwiedzam zawsze, kiedy jestem w Trójmieście. Niewielka
sieć Tomasza Dekera ma swoje lokale i w centrach handlowych, i poza nimi. Ja szczególnie lubię ten w hotelu Rezydent przy Placu Konstytucji w Sopocie. Wystarczy przestąpić jej próg, żeby odciąć się od gwaru ulicy. Różowo-brązowy wystrój charakterystyczny dla
sieci, może się podobać lub nie, ale jest naprawdę bardzo przytulnie. Światło lekko przyciemnione, klimatyczna antresola i pełno słodkości.
Cukiernia Dekera słynie z małych dzieł sztuki - kolorowych, fantazyjnie ozdabianych torcików. Ze względu na moje zamiłowanie do prostych smaków, wybieram jednak tartę. Zamawiamy
czekoladowo-
malinową,
bananową i karmelową z chrupiącymi
orzechami. Na wynos dodatkowo żytnia z
owocami leśnymi - trudno się powstrzymać, bo najbardziej lubię właśnie tę
słodycz przełamaną smakiem kwaskowych
owoców. Chrupiące ciasto i wilgotne nadzienie - dla mnie idealnie. W
cukierni jest spokojnie i cicho, zostajemy dłuższą chwilę, bo świetnie się tu odpoczywa. Ceny przystępne - solidny kawałek tarty kosztuje od 6 do 8 złotych.
Tarta czekoladowo-malinowa, T. Deker, fot. Ugotuj.toSpacer po gdańskim Starym
Mieście prowadzi nas do restauracji Metamorfoza (ul. Szeroka 22/23). Lokal słynie z odważnego podejścia do
polskich produktów. Oferuje menu degustacyjne w kilku wariantach - złożone z 3, 5, 7 lub 9 elementów (w cenach od 90 do 270 złotych). Pojawiają się tu dania komponowane z takich zestawów składników jak
szparagi czekolada i
bułka tarta lub turbot,
młoda kapusta i
truskawka. Ciekawość studzą jednak ceny - rozumiem, skąd się wzięły, doceniam pracę włożoną w stworzenie tak intrygującej kuchni, ale Próbujemy jednak menu lunchowego (45 złotych za osobę), które udźwignie nieco mniej zasobna kieszeń. Składa się ono z
trzech dań - pierwsze to
wywar z
młodej kapusty z przezroczystymi wstążkami
słoniny, warzywami i kwiatem podagrycznika lub tatar z
ogórkiem małosolnym i
czerwoną porzeczką. Drugie danie również występuje w dwóch opcjach do wyboru -
pierś kurczaka zagrodowego przygotowywana metodą sous vide i smażona na złoto z sosem z
agrestu i plasterkami
buraka oraz kluskami gotowanymi na parze lub
dorsz z
cebulą i
ziemniakami. Deser jest jeden - lekkie
lody z kwiatem czarnego bzu,
sorbetem truskawkowym, ganache
czekoladowym i świeżymi
poziomkami. Obecność w menu takich
owoców jak
porzeczka,
agrest i
poziomka niezwykle mnie cieszy - na pewno chętnie poeksperymentuję w domu z
agrestowym sosem do
mięsa. Pierwsze dania są łagodne -
wywar z
młodej kapusty pachnie i smakuje słodko, a aromat wzmacnia
oliwa z marzanki i dodatek
młodych warzyw. Tatar posmakuje wielbicielom
mięsa - tym, którzy wolą czuć smak samego
mięsa, a nie przypraw.
Kurczak z sosem
agrestowym chyba najmocniej zapada w pamięć.
Dorsz - choć pyszny - gdzieś przy tym zbladł. Deser jest absolutnym ukoronowaniem posiłku - zestawienie różnych faktur, temperatur, smaków, aromatów i kolorów.
Czekolada zostaje na podniebieniu, a
poziomki pięknie się z nią łączą.
Truskawka orzeźwia i przygotowuje na powrót do kwiatów czarnego bzu - łagodnych i pachnących. Metamorfoza - jak informuje nas kelner - unika używania półproduktów. Bardzo ważnym elementem tej kuchni są
zioła - te spotykane w lasach i na łąkach, jak szczawik zajęczy, podagrycznik. Restauracja korzysta z pracy specjalisty, który co 2-3 dni przywozi z lasu zielone cuda, które trafiają na talerze gości.
Dorsz z
ziemniakami i
cebulą w restauracji Metamorfoza w Gdańsku, fot. Ugotuj.toWychodzimy „niegłodni” - powiedzieć, że najedzeni byłoby przesadą, ale nie o to w takiej kuchni chodzi - zjedliśmy bardzo ciekawy posiłek, ale traktujemy to bardziej jako ciekawe doświadczenie, a nie jako sposób na zaspokojenie większego głodu.Po popołudniu spędzonym na Wyspie Sobieszewskiej wracamy na kolację do centrum Gdańska, gdzie zupełnie przypadkiem trafiamy do kaszubskiej tawerny Mestwin (ul. Straganiarska 20/23). Wystrój sprawia, że nie można się nudzić, czekając na jedzenie - regionalne stroje, naczynia, sprzęty, obrazki są wszędzie. Trochę tego za dużo, ale jest na co popatrzeć. Zamawiamy
śledzia po kaszubsku (27 złotych), który okazuje się pyszny - łagodny, a jednocześnie zdecydowany. Smażone
śledzie (24 złote) też bardzo dobre - dania podane są z
ziemniakami i surówkami. To prawdziwa domowa kuchnia i prawdziwe porcje „jak u mamy”. Tylko placek po kaszubsku (26 złotych) trochę rozczarowuje, bo jest zwykłym plackiem ziemniaczanym (smacznym i chrupiącym) z gulaszem. A gdzie wątek kaszubski? Do kolacji dostajemy
napój ogórkowy (gratis) - lekko słodki, kwaśny, słony. Zaskakuje, jest
dziwny, ale dobry i orzeźwiający! Kelnerka informuje nas, że to autorski przepis właścicielki restauracji. Jesteśmy bardzo najedzeni i zaskoczeni, że w centrum Gdańska można znaleźć stosunkowo niedrogą restaurację z prostym, dobrym jedzeniem.W sobotnie popołudnie zamierzamy skorzystać z oferty wegańskiego food trucka Atelier Smaku. Miałam okazję kiedyś próbować ich jedzenia podczas spotkania w Warszawie - wtedy to przyznałam, że kuchnia wegańska może być doskonała, a nie tylko „niezła jak na wegańską”. Jola Słoma i Mirek Trymbulak gotują naprawdę wyśmienicie. Dotarliśmy na Plac Grunwaldzki, gdzie
mieli tego dnia serwować swoje dania, ale zdążyliśmy tylko pomachać odjeżdżającemu w dal
pomarańczowo-fioletowemu food truckowi. Podążając Szlakiem Kulinarnym Centrum Gdyni zawędrowaliśmy do chorwackiej restauracji Dalmacja. Wnętrze zachęciło nas bardziej względnym chłodem niż wystrojem - jest raczej prosty, z szerokimi ławami stworzonymi do biesiadowania. Zamawiamy wegetariańskiego
bakłażana faszerowanego
papryką,
pieczarkami i
marchewką zapiekanego z
owczym serem. Jest podany z
ziemniakiem nadziewanym musem
twarogowym. Naprawdę duża porcja, jedzenie mocno doprawione.
Sandacz z rusztu podany z
ziemniakami i
szpinakiem też smaczny, ale w menu opisany jako „owinięty pršutom” niezorientowanemu klientowi nie wyjaśnia, że może się spodziewać plastrów
boczku otulających
rybę. Pierś z
indyka nadziewana
serem i
grzybami owinięta w
wędzony boczek też pyszna -
mięso soczyste, pełne smaku.Wciąż mamy ochotę na deser, więc postanawiamy wpaść do UMAM. To działająca od kilku miesięcy
cukiernia przy ulicy
Hemara 1. Jej szef, Krzysztof Ilnicki żałuje, że przyjechaliśmy tak późno (koło 17), bo - jego zdaniem - już nic nie ma. A jednak znalazł się serniczek
jeżynowy (z probówką),
ciastko Paris-Brest z
malinami i rozkoszne połączenie ciemnej
czekolady z
maliną. Wszystko wygląda bardzo nowocześnie,
cukiernia czerpie z hiszpańskich i francuskich trendów cukierniczych. Wygląd deserów zaskakuje minimalizmem. Po spróbowaniu wyczuwa się perfekcyjne wykonanie, najlepsze składniki i niesamowite konsystencje kolejnych warstw. Ceny - umiarkowane, około 10 złotych za
ciastko.
Cukiernia UMAM w Gdańsku, fot. Ugotuj.toCzego nie robi ć? M ój subiektywny poradnik1. Nie idź za tłumem, bo znajdziesz tylko zatłoczoną plażę i 20-osobową kolejkę po gofry. Jeśli szukasz noclegu z
widokiem na morze, możesz być prawie pewien, że będzie i
drogo, i tłoczno.2. Nie opalaj się całymi dniami. To niezdrowe i nudne. Postaw na połączenie plażowania i zwiedzania. To drugie również relaksuje i zaskakuje różnorodnością dostępnych atrakcji. Żałuję, że nie zwiedziliśmy na przykład Twierdzy Wisłoujście - podobno wspaniała. Może wam się uda?3. Nie jedz gofrów z
bitą śmietaną, która właściwie niewiele ma wspólnego z
bitą śmietaną. Lepiej wybierz suche lub ze świeżymi
malinami i
truskawkami - pyszne. W poszukiwaniu smacznej kuchni oddal się czasem od plaży i najczęściej uczęszczanych szlaków - odkryjesz, że Gdańsk, Sopot i
Gdynia kwitną, jeśli chodzi o gastronomię - poziom jest wysoki, a kucharze i cukiernicy - bardzo ambitni.4. Nie myśl, że w weekend są mniejsze korki - jak w innych miastach. Poruszanie się tutaj samochodem bywa uciążliwe - na gdańskich ulicach jest sporo remontów i naprawdę duży ruch.5. Nie zawsze musisz jeść w knajpie, restauracji, smażalni. Kup
pieczywo,
owoce i dużo
wody i jedź na cichą plażę (na przykład tę na Wyspie Sobieszewskiej) - spędzisz dzień w (ptasim) raju.
Na Wyspie Sobieszewskiej, fot. Ugotuj.to