ßßß Cookit - przepis na Weekendowy wypad na RODOS z domowym pasztetem w tle

Weekendowy wypad na RODOS z domowym pasztetem w tle

nazwa

Wykonanie

Wszechobecny błękit nieba i zieleń trawnika. Ogród pełen słońca, pachnących, wielokolorowych kwiatów. Leniwe brzęczenie muchy, pająk dyndający na pajęczynie i sznureczki mrówek wytyczające nowe ścieżki. Tak to jest na RODOS, czyli w Rodzinnym Ogródku Działkowym Ogrodzonym Siatką należącym do Babci Heni i Mamy Hani ;)
Jest to przede wszystkim ogród Babci, bo to Ona z Dziadkiem nadali mu pierwotny kształt. Jednak od kilku, a może kilkunastu lat to moja Mama o niego dba, nadaje mu kolor i zapach nowoczesności. Po prostu sielanka. Tak samo w domu. Jego sercem jest kuchnia. Tak było w poprzednim domu Dziadków, w którym się wychowała moja Mama, a my spędzałyśmy ferie, wakacje i weekendy. I tak samo jest w tym domu, w którym mieszkałam w czasach liceum i podczas studiów. Tu się rozmawia, gotuje, szykuje imprezy rodzinne, a w ciche wieczory przesiaduje przy gazecie i herbatce. Za oknem świerk jak dąb, który zasadził Dziadek. Pamiętam jaki był kiedyś malutki. Na Boże narodzenie można było bez żadnego sprzętu zarzucić na niego kolorowe lampki, a teraz ... w lecie światło słoneczne przesłania, a w zimie sikorki w jego rozłożystych gałęziach harcują.
Taki jest dom mojej Mamy i Babci. Stamtąd pochodzę i wracam tam z ogromnym sentymentem. Szkoda tylko ,ze Dziadka tam już nie ma. Bardzo mi go brakuje. Jak wspominałam w poprzednim wpisie w ostatni weekend odwiedziliśmy całym naszym składem Mamę - Babcię i Babcię - Prababcię. Narobiliśmy zamieszania, opustoszyliśmy lodówkę. Teraz pewnie Mama odpoczywa po naszych odwiedzinach. A właściwie to tylko moje pobożne życzenie. Ta kobieta nie umie usiedzieć w miejscu. Zawsze ma coś do zrobienia, a jak nie ma to zaraz sobie znajdzie. Prosiłam przed naszym przyjazdem, żeby nic specjalnego nie szykowała, żeby nie sprzątała bo i tak nasze stado brudu naniesie milion razy kręcąc się między dworem a domem... Zajeżdżamy pod wieczór, a tu wysprzątane, a na kuchni gar ugotowanego na pasztet mięsa... Zanim kolacja, zanim dzieci wyprawione spać - godzina 22.30. Mama: "Idźcie sobie dzieci na telewizję, a ja tu zrobię pasztet... No tak. Przecież to pestka - skręcić trzy razy 10 litrowy gar mięcha maszynką napędzaną siłą ludzkich rąk. Raz skręciła Mama. Ale jeszcze dwa razy ... No to wzięliśmy się z Mężem do pomocy. Skręciliśmy mięso jako team. Jedno kręciło, drugie dopychało. Mama kilka razy powtarzała, że ona sobie poradzi, ale my twardo kręcimy. Jak tylko skończyliśmy Mama prędko dopadła do maszynki, żeby teamu Siostry i Szwagra broń Boże nie dopuścić. Nie dziwne. Jak zobaczyliśmy jak śmiga tą maszynką to nas wcięło i zrozumieliśmy czemu nie chciała naszej pomocy. Ech to nasze pokolenie internetu, światłowodów i "fejsa" - nawet skręcić pasztetu bez prądu nie potrafi.
Pasztet piekł się do 2.30 w nocy. Panowie skaleczeni piwkiem padli, a my z Mamą siedziałyśmy i gadałyśmy pilnując wytrwale najlepszego na świecie pasztetu. Jak wspominałam w poprzednim wpisie Mama nas rozpieszcza. Codziennie inny dwudaniowy obiad z deserem. Mało tego. Obiad przeważnie można sobie skomponować z dostępnych opcji. Niczym w jakiejś jadłodajni. Bywa, że każdy je co innego, to co lubi. Tym razem była domowa zupa jarzynowa z mięskiem indyczym i pyszna pomidorówka.
A na drugie do wyboru: udziec pieczony, bitki wołowe lub pieczona kaczka faszerowana jabłkami. Do tego ogóreczki małosolne, fasolka szparagowa i kalafior.
Słowem dla każdego coś miłego. Na desery? Kisiel wiśniowy domowej produkcji (z tego przepisu powstał mój kisiel wieloowocowy) no i oczywiście wiśniowa szarlotka dla koneserów oraz ekspresowy grill na dobitkę ;)
Do czego zmierzam. Moja Mama jest tytanem pracy. Za każdym razem przyjmuje nas po królewsku. I jeszcze dziećmi nam się zajmie, pogada, doradzi robiąc milion innych rzeczy przy okazji... Po prostu szok. I choć czasem bywa męczące to jej dążenie do doskonałości to jest najlepsza na świecie. Martwię się tylko czasem o nią, że ta jej chęć zrobienia wszystkiego za wszystkich i jak najlepiej odbije się na jej zdrowiu.
P.S. Przepis na pasztet znajdzie się w moim blogu dopiero jak sama go przygotuję. Wcale mi się do tego nie śpieszy z resztą bo i tak nie dorównam w nim Mamie.
Źródło:http://cytryny-jak-maliny.blogspot.com/2013/07/weekendowy-wypad-na-rodos-z-domowym.html